Dawny Gdańsk Strona Główna Dawny Gdańsk


FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  DownloadDownload

Poprzedni temat :: Następny temat
Ciekawsze artykuły z naszemiasto.pl
Autor Wiadomość
Sabaoth 
Zachodni Prusak


Dołączył: 23 Kwi 2004
Posty: 11351
Wysłany: Pon Wrz 03, 2007 3:58 pm   

To chyba nie jest decyzja polityczna:

Reaktywacja jeziora "Zaspa"

DB napisał/a:
W jednej z gdańskich dzielnic – Letnicy, być może niedługo znowu będzie tak zwane jezioro "Zaspa".
Władze Gdańska rozważają rekultywację historycznego akwenu.


Zbiornik "Zaspa" pod koniec lat 60-tych zeszłego wieku zaczął stopniowo zarastać, z czasem stał się miejscem składowania popiołów z pobliskiej elektrociepłowni, a obecnie jest składowiskiem rezerwowym.

Jedną z rozważanych możliwości rekultywacji tego teranu jest wywiezienie ok dwóch milionów ton popiołów i przywrócenie w Letnicy jeziora.

Jezioro Zaspa powstało kilkaset lat temu między Letnicą, Nowym Portem a Brzeźnem. Utworzyły je wody, które wpłynęły tu z zachodniej odnogi Wisły. Pierwszy zapis na jego temat pochodzi z XIII-ego wieku. Po wojnie jezioro słynęło w Gdańsku jako siedlisko wielu gatunków ptaków - głównie kaczek.
_________________
www.danzig-online.pl
 
 
seestrasse 
Zesztrasia z Szafy


Dołączyła: 13 Kwi 2004
Posty: 6586
Wysłany: Pon Wrz 03, 2007 7:01 pm   

Corzano napisał/a:
Ech... "ja wiedziałem, że tak będzie"...
Euro 2012. Pomorskie inwestycje za euro skreślone przez "pisowskie" ministerstwo

może jednak nie wszystko stracone?
Wybiórcza, na ten sam temat :wink:

Cytat:
Gdańsk w grze o unijną kasę
Michał Tusk
2007-08-31, ostatnia aktualizacja 2007-08-31 21:51
Wbrew ostatnim doniesieniom pomorskie inwestycje nie zostały skreślone z list przedsięwzięć finansowanych przez UE. Kolej Metropolitarna, rozbudowa sieci tramwajowej oraz projekty kanalizacyjno-melioracyjne będą walczyły o pieniądze w konkursach.
Informacje o wykreśleniu gdańskich inwestycji podał w środę "Dziennik Bałtycki". Komunikaty w podobnym tonie pojawiały się również w innych miastach w kraju.
Powodem była najnowsza wersja tzw. listy indykatywnej - dokumentu, który wymienia inwestycje finansowane z UE w ramach rządowego programu Infrastruktura i Środowisko.
Sprawa poruszyła pomorskich polityków, którzy zapowiedzieli interwencję w Warszawie. Okazuje się jednak, że obawy są przedwczesne. Udało nam się bowiem ustalić, że lista jest niepełna. Zgodnie z informacjami podanymi w serwisie internetowym Ministerstwa Rozwoju Regionalnego, które koordynuje wydawanie unijnej kasy, lista pomija część projektów - m.in. związanych z transportem w miastach, gospodarką wodno-ściekową czy ochroną przeciwpowodziową. Tam właśnie znajdowały się gdańskie przedsięwzięcia.
- W praktyce wykreślono jedynie budowę systemu termicznego przekształcania odpadów w Szadółkach - mówi wiceprezydent Gdańska Marcin Szpak. - Nie można też zgodzić się ze stwierdzeniem, że "wykreślono" ulicę Słowackiego.
Nigdy jej na tej liście nie było. Staraliśmy się o wpis, ale nie udało się. Trudno, zbudujemy Słowackiego sami.
Ale dofinansowania nie możemy być pewni. Inwestycje, których nie wymieniono na liście, będą bowiem najprawdopodobniej walczyły o pieniądze w konkursach. Najprawdopodobniej - bo jak dokładnie mają wyglądać procedury przyznawania funduszy, nie wiadomo. Do tego lista nie jest wcale ostateczna - gdyż ma charakter rozporządzenia, które można w każdej chwili zmienić.
 
Corzano 
bi-cyklista
z Północy


Dołączył: 18 Lis 2004
Posty: 4571
Wysłany: Pon Wrz 03, 2007 7:28 pm   

E tam... słowa, słowa... Póki nie przytrzasnę sobie palca drzwiami Kolejki Metropolitalnej, nie uwierzę. :wink:
_________________
 
seestrasse 
Zesztrasia z Szafy


Dołączyła: 13 Kwi 2004
Posty: 6586
Wysłany: Pon Wrz 03, 2007 8:23 pm   

ja też :hihi:
ale chciałam też pokazać tworzenie tzw. faktów medialnych. sama się wściekłam, gdy przeczytałam tekst w DB. a tu proszę... ktoś coś słyszał, coś sobie dośpiewał... rzetelności w tym jakby mało.
 
Gdynka 

Dołączyła: 03 Lut 2006
Posty: 760
Wysłany: Sro Wrz 19, 2007 12:42 pm   

Pomorze. Trzy obiekty trafiły do Krajowego Rejestru Zabytków
Cytat:
Dom podcieniowy w Żuławkach, stara plebania w Chojnicach oraz kamienica przy pl. Grunwaldzkim w Pelplinie zostały wpisane do Krajowego Rejestru Zabytków. To prestiż czy dopust Boży? - nasuwa się pytanie, zważywszy, że za zabytek w znacznej części odpowiada właściciel.

O wpis do rejestru siedziby wydawnictwa "Pielgrzym" w Pelplinie zabiegała sama gmina, która jest właścicielem obiektu. - To co jest zabytkowe musi takie pozostać - krótko uzasadnia decyzję Andrzej Stanuch, burmistrz Pelplina. - Nie liczę z tytułu wpisu do rejestru zabytków na specjalne profity. Chodzi o to, aby wszelkie prace w tym obiekcie prowadzone były zgodnie ze sztuką konserwatorską. Zdaję sobie sprawę, że rodzi to zobowiązania dla właściciela.

Burmistrz wyjaśnia, że w zabytkowej kamienicy gmina planuje sprzedawać mieszkania.
- Źle by się stało, gdyby budynek uległ przekształceniu w nowoczesny - podkreśla.

Nadzór konserwatorski jest potrzebny - ten pogląd podziela również Wiesław Ślizewski z Gniewa. - Moja nieruchomość leży w strefie bezpośredniej ochrony konserwatorskiej - mówi gniewianin. - Mam z tego tytułu głównie obowiązki, a żadnych przywilejów. Myślę, jednak, że to jest słuszne działanie. Tylko tak można zachować unikatową zabudowę naszego miasteczka.

- Każda epoka ma jakieś najcenniejsze obiekty, a sztuką jest by należycie chronić i eksponować je wszystkie - mówi Marcin Tymiński, rzecznik Pomorskiego Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Gdańsku.

A co ma zrobić właściciel zabytku, którego koszt utrzymania znacznie przewyższa możliwości? Czy rolą konserwatora jest tylko pilnowanie, aby wszelkie prace były wykonywane zgodnie ze sztuką konserwatorską, a inne prace "nagradzane" karami?

- Niestety, dziś jest tak, że za zabytek w znacznej części odpowiada właściciel - mówi Tymiński. - To jego zadaniem jest szukać wszelkich dostępnych środków na utrzymanie, konserwację itd. Urząd konserwatora może oczywiście pomóc w zdobywaniu środków. Obecnie fundusze z budżetu centralnego na utrzymanie zabytków są o wiele większe niż dawniej. W tym roku dodatkowo wyasygnowano kilkadziesiąt milionów złotych i rozdysponowano na najpilniejsze remonty zabytków.

W Pomorskiem mamy już ponad 1700 zabytków nieruchomych i tysiące zabytków ruchomych.

Dom podcieniowy w Żuławkach w gminie Stegna - zbudowano go w 1797 r. dla ówczesnego właściciela, którym był Cornelius Froese. Budynek miał wchodzić w skład tradycyjnej zagrody żuławskiej. W 1851 r. został przebudowany przez Jacoba Dicka. Do dziś w budynku zachowały się dwie deski na których wyryto "Cornelius Froese Bauherr Anno 1797" oraz "Jacob Dick Renovatum 1851". To dom charakterystyczny dla krajobrazu Żuław. Obecnie to jeden z niewielu takich obiektów zachowanych bez większych zmian.

Stara Plebania w Chojnicach przy Placu Kościelnym 6 - wzniesiono ją w drugiej połowie XIV w. na terenie ówczesnego cmentarza przykościelnego. W XVI w. część pomieszczeń plebanii zajmowała szkoła parafialna. Po 1555 r. cały kościół wraz z parafią przejęli luteranie. W ręce kościoła rzymskokatolickiego trafił ponownie w 1618 r. W latach 1657, 1733, 1743 plebanię niszczyły pożary. To obiekt o bogatej historii i nawarstwionej strukturze architektonicznej stanowiący materialny zapis burzliwych dziejów miasta.

Kamienica - siedziba wydawnictwa "Pielgrzym" w Pleplinie przy placu Grunwaldzkim 9 - historia obiektu związana jest z inicjatywą stworzenia nowego polskiego pisma w pn. części Prus Zachodnich. Twórcą wydawnictwa, które miało wydawać owo czasopismo był Stanisław Roman (1842-1923). On to założył drukarnię, w której od 1 stycznia 1869 r. zaczęto drukować czasopismo "Pielgrzym". Od 1873 roku właściciel firmy drukował "Pielgrzyma" już we własnym domu. Stanisław Roman prześladowany przez władze pruskie sprzedał firmę wraz z kamienicą Edwardowi Michałowskiemu (1856-1905) znanemu gdańskiemu księgarzowi i działaczowi narodowemu. Prężną działalność wydawniczą przerwała niemiecka okupacja.

Wpis do rejestru zabytków do sprawa prestiżowa
Z Marianem Kwapińskim, pomorskim wojewódzkim konserwatorem zabytków rozmawia Krystyna Paszkowska


- Co właściwie oznacza wpis do rejestru zabytków?
- Wpis do rejestru zabytków najprościej mówiąc oznacza, że zabytek nie jest "bezpański", a znajduje się pod ochroną państwa, a jego właściciel musi w odpowiedni sposób o niego dbać.

- Czy właściciel ma się z takiego wpisu cieszyć, czy też raczej powinien się martwić, bo od tej chwili nawet najdrobniejsze zmiany, naprawy będzie musiał konsultować z konserwatorem?
- Wpis do rejestru zabytków do sprawa prestiżowa. Oznacza, że taki obiekt posiada szczególne walory historyczne, kulturowe, społeczne, a nawet naukowe. W ostatnich latach bardzo zmieniła się świadomość zwłaszcza prywatnych właścicieli zabytkowych obiektów. Coraz więcej np. wspólnot mieszkaniowych bądź osób prywatnych remontuje np. zabytkowe kamienice, gdyż ich wartość wtedy mocno zwyżkuje. To prawda, że posiadacz obiektu zabytkowego wszelkie remonty, ewentualne zmiany itd. musi uzgadniać z Urzędem Ochrony Zabytków, jeśli jednak przedkłada konkretne propozycje zgodne z wytycznymi konserwatorskimi, wtedy współpraca układa się harmonijnie.

- Czy wpis do rejestru zabytków otwiera furtkę do funduszy unijnych czy też środków z ministerstwa?
- Właściciel może starać się o dofinansowanie zarówno z budżetu ministerstwa jak i środków unijnych. Właśnie wpis do rejestru otwiera mu taką drogę. Urząd Ochrony Zabytków zawsze wspiera wnioski o dofinansowanie prac w takich obiektach.

- Jaka jest droga wpisu nieruchomości do rejestru zabytków? Kto może się ubiegać o taki wpis?
- Procedurę wpisu do rejestru reguluje Ustawa o Ochronie Zabytków. O wpis może ubiegać się sam właściciel obiektu, lub z urzędu może takiego aktu dokonać konserwator wojewódzki. Dany obiekt musi spełnić oczywiście określone warunki. Upraszczając można powiedzieć, że jednym z nich jest np. to, że powinien być maksymalnie oryginalny - np. odbudowany od fundamentów po dach dworek ma małe szanse na wpis do rejestru, w przeciwieństwie do dworku, który mimo iż solidnie zniszczony, od powiedzmy 250 lat stoi sobie w niezmienionym stanie.
- Dziękuję za rozmowę.

KRYSTYNA PASZKOWSKA - Dziennik Bałtycki
_________________
Linkologia - 230 stron o Gdańsku. Dodaj do ulubionych!
 
villaoliva 
Olivaer


Dołączył: 23 Wrz 2004
Posty: 3300
Wysłany: Wto Lis 06, 2007 3:21 pm   Górski zainwestuje w biurowiec na ulicy 3 Maja

Górski zainwestuje w biurowiec na ulicy 3 Maja
Cytat:
Nowoczesny biurowiec powstanie w dawnym budynku Biura Planowania Przestrzennego, przy ul. 3 Maja 9a w Gdańsku. Inwestorem jest Przedsiębiorstwo Budowlane Górski, właściciel m.in. starego browaru we Wrzeszczu.

- Budynek kupiłem rok temu, obecnie jestem na etapie zapoznawania się z dokumentacją - wyjaśnia Bogdan Górski, właściciel Przedsiębiorstwa Budowlanego Górski. - Na pewno trzeba będzie wykonać kapitalny remont, lecz na razie bardziej koncentruję się na browarze we Wrzeszczu.

Budynek nie jest wpisany do rejestru zabytków, ale znajduje się na terenie objętym ochroną konserwatorską oraz na obszarze, który stanowi pomnik historii. Oznacza to, że wszelkie prace związane z nieruchomością będą prowadzone pod nadzorem konserwatora zabytków.
Użytkownikiem wieczystym budynku, który stanowił nieruchomość użytkową Skarbu Państwa, od 1994 r. było Biuro Planowania Przestrzennego. Od roku 2000 BPP sp. z o.o. znajdowało się w likwidacji. Górski odkupił nieruchomość od komornika. Za jaką kwotę, nie chce zdradzić.

Kompleks budynków przy ul. 3 Maja powstał około 1880 r. Początkowo mieściły się tu koszary pionierów, a potem, aż do powstania Wolnego Miasta Gdańska, szkoła wojenna. Następnie, do II wojny światowej działał tu główny urząd finansowy w mieście, a tuż po wojnie przez pewien czas zarząd miejski.

- To przykład dobrej dziewiętnastowiecznej architektury i nie wolno będzie naruszać jego zewnętrznej bryły - zauważa Andrzej Januszajtis, znawca dziejów Gdańska.

_________________
Ponury Zwracacz Uwagi na Wykraczających Poza Ramy


www.staraoliwa.pl
 
Marcin 


Dołączył: 14 Mar 2004
Posty: 4244
Wysłany: Czw Lis 15, 2007 10:58 am   

Św. Trójca nam pięknieje

Cytat:
Po sześćdziesięciu dwóch latach, całkowicie zniszczone przez bomby w czasie II wojny światowej, prezbiterium kościoła pod wezwaniem Św. Trójcy w Gdańsku powraca do świetności. Wczoraj wieczorem z Poznania przyjechały wspaniałe gotyckie stalle.

- W Polsce można spotkać wiele barokowych i renesansowych stalli, ale te gotyckie to prawdziwy rodzynek - tłumaczy Jan Tusk z urzędu Pomorskiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Gdańsku.
Stalle to drewniane lub kamienne ławki ustawiane w prezbiterium. Często są bogato zdobione i poprzedzielane na pojedyncze siedziska. W europejskim budownictwie sakralnym pojawiały się od średniowiecza do baroku. Przeznaczone były głównie dla duchownych, np. kanoników czy zakonników. Te w gdańskim kościele będą miały ok. 120 siedzisk.
Montaż stalli to nie jednyne prace wykonywane w tym jednym z najstarszych i najpiękniejszych gdańskich zabytków. Niedawno, po dwumiesięcznych pracach, obniżono zieleniec wokół kościoła od strony ulic Okopowej i Toruńskiej. Dotychczas część murów była zasypana na wysokości ok. 1,5 metra nad ziemią.
Prace, sfinansowane w kwocie 290 tys. zł z budżetu miasta, wykonał Zarząd Dróg i Zieleni w Gdańsku.
- Kaplica znajdowała się poniżej poziomu ziemi, co powodowało, że cały czas walczyliśmy z wilgocią i grzybem - wyjaśnia o. Tomasz Jank, gwardian zakonu franciszkanów w Gdańsku.
Zakonnicy musieli radzić sobie z niekontrolowanymi odpływami wody, tym bardziej, że za kaplicą św. Anny zdążyło powstać bagno. Wszystko to prowadziło do degradacji tego niezwykle cennego obiektu.
- Niekontrolowana woda jest zawsze tym, co najbardziej niszczy budynek i znajdujące się w nim zabytki - wyjaśnia Romuald Nietupski, dyrektor ZDiZ w Gdańsku. - W celu zabezpieczenia przed ponownym podmakaniem wykonaliśmy fosę, która odbiera wodę od murów.
Jednocześnie trwają prace remontowe dachu kaplicy, które mają się zakończyć pod koniec miesiąca. Ustabilizowano więźbę dachową, wzmocniono konstrukcję, a teraz wymieniane są dachówki, na takie, które są wzorowane na oryginalnych gotyckich.
- W Gdańsku średniowieczna więźba dachowa zachowała się tylko w kościele św. Jana, św. Dominika i właśnie św. Trójcy - mówi Jan Tusk.
Podczas prac dokonano ciekawego odkrycia. Konserwatorzy przypuszczają, że dach kaplicy może być pozostałością zamku krzyżackiego, który został zburzony w XV wieku. Świadczą o tym ślady po nietypowych rozwiązaniach i nieudolne łączenia fragmentów więźby.
- Przed nami jeszcze renowacja elewacji - zapowiada o. Tomasz Jank. - We własnym zakresie planujemy też odkrycie murów wokół zakrystii.
Tymczasem otwarcie prezbiterium planowane jest na 7 grudnia.
Przypomnijmy, że kościół św. Trójcy znajduje się u zbiegu ulic Rzeźnickiej i św. Trójcy. Jego najstarszą część stanowi dawny kościół Wieczerzy Pańskiej, z pierwszej połowy XV w. Z czasem przejął on funkcję prezbiterium nowej, znacznie większej świątyni. Trójnawowy kompleks kościelny pod wezwaniem św. Trójcy, należący do franciszkańskiego zespołu kościelno-klasztornego powstawał w latach 1430-1514. Drugą wojnę światową przetrwała kaplica św. Anny i główny korpus kościoła.
W ciągu ostatnich czterech lat dokonano licznych prac modernizacyjnych. Wyremontowano ponad 4 tys. metrów kw powierzchni dachu głównego kościoła, odtworzono zwieńczenie wieżyczki zegarowej, gdzie na liczącej ponad pięć metrów iglicy zamontowano miedzianą kulę, a nad nią obrotową chorągiewkę blaszaną z herbem franciszkanów.

Agata Cymanowska - POLSKA Dziennik Bałtycki

Po odkopaniu murów wywieziono ponad tysiąc ton ziemi
_________________
Frakcja Miłośników Niewygodnych Kin
--------------------------------------------------------------------------
Až dojde moja poslední hodina, pochovajte mňa do bečky od vína
--------------------------------------------------------------------------
 
jayms 
dżejms


Dołączył: 16 Paź 2005
Posty: 1001
Wysłany: Sob Lis 17, 2007 9:01 am   

Domy podcieniowe na skraju katastrofy

Cytat:
Dwa ponaddwustuletnie domy podcieniowe, w Steblewie w gminie Suchy Dąb w każdej chwili mogą się zawalić. Z przeprowadzeniem remontu nie można dłużej zwlekać, bo to jedne z ostatnich zabytków żuławskiej architektury.

Budynki stoją po obu stronach drogi w centrum wsi. Niegdyś różniły się wystrojem i elementami ozdobnymi. Dziś są jednakowo zrujnowane. Zapadnięte dachy, połamane dachówki. Na strychach brakuje szyb w oknach. Śnieg i deszcz padają na powały. Stropy gniją, ściany przesiąknięte są wilgocią. Ozdobne belki spróchniały. Jeden z obiektów ma dwóch właścicieli, drugi trzech. Wszyscy to niezamożni rolnicy.

- W tym domu moi rodzice zamieszkali zaraz po wojnie - mówi Jacek Sikora, współwłaściciel jednego z budynków. - Zależy mi, żeby się nie zawalił, jednak nie mam pieniędzy na remont. Jedna ze ścian runęła trzydzieści lat temu. Odbudowaliśmy ją z ojcem. Niedawno wypadła rama okna. Wstawiłem plastikową. Zwrócono mi uwagę, że tak nie wolno, bo to zabytek. W międzyczasie powstały przybudówki, które należy rozebrać. Modernizacja tego domu wymaga ogromnych nakładów. Nie wierzę, żebyśmy wspólnie z sąsiadami mogli tego dokonać. Skąd wziąć pieniądze na remont? Dlatego zdecydowałem się na budowę nowego domu obok podcieniowego. Jest już "pod dachem".

- Żal mi domów podcieniowych w Steblewie - przyznaje Marcin Tymiński, rzecznik prasowy Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Gdańsku. - Niewiele możemy pomóc, bo to własność prywatna. Zrobiliśmy bezpłatną ekspertyzę zabytków. Trzeba pilnie wyremontować dachy, ściany i fundamenty. Mieszkańcy sami nie poradzą sobie z modernizacją. Na każdy z budynków potrzeba około dwóch milionów zł. Można uzyskać dopłaty do inwestycji z Unii Europejskiej oraz Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, ale niezbędne są pieniądze na tzw. wkład własny. Tu mogą pomóc władze samorządowe. Dobrym wyjściem byłaby sprzedaż obiektów komuś, kto ma środki na remont.

- W ostatnim czasie na terenie naszej gminy zawaliło się kilka domów podcieniowych, więc te w Steblewie trzeba ratować - uważa Sławomir Kaźmierczak, wójt gminy Suchy Dąb. - Z pięciu rodzin jedna jest zainteresowana remontem, ale nie ma pieniędzy na inwestycję. Sprzedaż nie będzie łatwa, bo właściciele zdają sobie sprawę z wartości historycznej obiektów i stawiają wygórowane żądania. Gmina może im pomóc w wykonaniu dokumentacji i wypełnieniu wniosku o dotacje, jednak nie może dopłacić do remontu. To byłoby niezgodne z prawem.
Wawrzyniec Rozenberg - POLSKA Dziennik Bałtycki
_________________
Bacz byś nie zgłupiał od mądrości swojej.
 
villaoliva 
Olivaer


Dołączył: 23 Wrz 2004
Posty: 3300
Wysłany: Pon Gru 17, 2007 2:15 pm   Przywracanie miastu blasku sprzed wieków

Przywracanie miastu blasku sprzed wieków

Cytat:
Jak wyglądała w Gdańsku fosa obronna? Do czego służyła Baszta Latarniana? Tego będzie można niebawem dowiedzieć się nie tylko z książek. Miejski konserwator zabytków przygotował bowiem dokumentację rekonstrukcji wspomnianej baszty i

przyległych do niej murów obronnych, a także zaznaczenia fragmentu fosy.

Pozostałości gdańskiej Baszty Latarnianej znajdują się przy ulicy o tej samej nazwie. Teraz mają wysokość około 11 metrów. Zaglądają do jej wnętrza zbieracze złomu. Próbują sprawdzać, czy czegoś metalowego nie schowano między cegłami i demontują zabytek, kawałek po kawałku. Łuki, podpierające przyległy do Baszty mur obronny, są "schronieniem" dla pojemników na śmieci.

Ale to wszystko ma się zmienić, a dodatkowo wzdłuż ulicy Latarnianej powstanie... rynsztok.

Janusz Tarnacki, miejski konserwator zabytków w Gdańsku, pragnie, żeby rewaloryzacja służyła także edukacji. Zabytek ów, znajdujący się bowiem blisko teatru Wybrzeże, jest dobrze widoczny od strony Targu Drzewnego. Rzuca się w oczy każdemu, kto z dworca PKP podąża w kierunku Głównego Miasta.

- Przy okazji rekonstrukcji murów zostanie uwidoczniona fosa miejska - zapowiada jednocześnie Janusz Tarnacki. - Relikty tej fosy istniały jeszcze w okresie nowożytnym. Niestety, teraz nie ma po niej śladu, zauważalnego przez turystę czy stałego mieszkańca Gdańska.

Zakres rekonstrukcji zabytków zawarty jest w projekcie koncepcyjnym zagospodarowania terenu w kwartale pomiędzy ulicami Świętego Ducha, Latarnianą, Szeroką i Targiem Drzewnym, autorstwa architekta Tomasza Celewicza.

Według tego projektu, fosa ma zostać uwidoczniona na obszarze częściowo zajętym przez parking, obok teatru Wybrzeże. Zarys fosy będzie miał szerokość około 32 metrów. Przewidziane są dwa warianty: z pozostawieniem parkingu lub jego likwidacją.

Baszta po zrekonstruowaniu osiągnie wysokość prawie 21 metrów. Znikną garaże znajdujące się w jej wnętrzu, z wjazdem od ul. Latarnianej. Wzdłuż tej ulicy powstaną rynsztoki - takie, jakie kiedyś w Gdańsku istniały. Nie będzie krawężników.



Koncepcja rekonstrukcji fragmentu murów miejskich w Gdańsku; widok od strony ul. Latarnianej
_________________
Ponury Zwracacz Uwagi na Wykraczających Poza Ramy


www.staraoliwa.pl
 
parker 


Dołączyła: 08 Wrz 2004
Posty: 4927
Wysłany: Sob Gru 22, 2007 11:48 am   

Ostatni kondotier podwodnego świata

Cytat:

O tym, jak przyjął zlecenie poszukiwania syna milionera, który zginął u wybrzeży Portugalii i ciała pięknej stewardessy, uwięzionej na pokładzie "Estonii". Krążą także opowieści
Dziś nad szefem gdańskiego klubu płetwonurków "Rekin" gromadzą się czarne chmury.

Wszyscy - niezależnie od sympatii - zgadzają się, że jest to jedna z najbardziej malowniczych postaci w Trójmieście. Janczukowicz, postawił przed domem prywatny czołg, a w domu ma m.in. przerobioną na stolik lampę z niemieckiego transportowca "Wilhelm Gustloff" i kawałek U-Boota. Kilkadziesiąt razy schodził do wraku "Gustloffa", będącego zbiorowym grobem ponad pięciu tysięcy niemieckich żołnierzy i cywilów. Wyciągnął z dna jeziora cały myśliwiec Luftwaffe Messerschmitt-109, zdobył sprzęt bojowy płetwonurków z II wojny światowej. Ostatnio pochwalił się dziennikarzom, że poszukuje w rejonie Chałup szczątków polskich wodnosamolotów zniszczonych we wrześniu 1939 r.
Wtedy skończyła się cierpliwość pomorskich muzealników. Marian Kwapiński, Wojewódzki Konserwator Zabytków uznał, że działalnością Jerzego Janczukowicza powinna zająć się policja.
- Kończą się czasy nielegalnych poszukiwaczy skarbów - mówi dobitnie Marcin Tymiński, rzecznik PWKZ.

Nurek podobny ptakom

- Wszystko robię legalnie - oburza się Janczukowicz. - Jestem w pełni transparentny.
Siedzimy w starym oliwskim domu. W hełmach nurków z początku XX wieku migoczą lampy, na ścianie wisi fragment drewnianej burty z zatopionego niemieckiego jachtu, na zdjęciach morze, pokłady statków, uśmiechnięty gospodarz.
Jerzy Janczukowicz wygląda na żwawego pięćdziesięciolatka, choć w przyszłym roku skończy 70 lat.
- Urodzony w Wilnie - mówi o sobie. - Ojciec był przedwojennym profesorem, w czasie okupacji internowany na Węgrzech, po wojnie przyjechał z rodziną do Gdańska, tu zaczął wykładać na Politechnice. Nic dziwnego, że i ja podjąłem studia na PG.
Na II roku zapisał się do powstałego przy Zrzeszeniu Studentów Polskich klubu płetwonurków "Rekin" i koła naukowego, prowadzonego przez profesora Jana Szymbarskiego. Korzystali ze sprzętu do nurkowania wynalezionego w 1943 r. przez Jacques-Yvesa Cousteau, francuskiego badacza głębin morskich.
- To była rewolucyjny wynalazek - twierdzi Janczukowicz. - Wcześniej nurek ubrany w ciężki sprzęt mógł jedynie chodzić po dnie. Wynalezienie butli ze sprężonym powietrzem pozwoliło ludziom na swobodne, podobne lataniu w przestworzach, pływanie w wodzie.
Butle napełniali w przedsiębiorstwie Usług Rybackich i Dalekomorskich "Arka". Tam młody Jerzy spotkał pewnego sędziwego marynarza, którego opowieść - jak dziś przyznaje - zdeterminowała jego życie.

Skarb carski w Morzu Czarnym

Stary Marynarz - tak nazwijmy owego pracownika "Arki" - miał burzliwą przeszłość. W 1917 roku, jako osiemnastoletni chłopak usiłował przedostać się przez rewolucyjną Rosję do Polski. Zatrzymany przez bolszewików trafił do więzienia w jednej z miejscowości nad Morzem Czarnym. W jego celi na jedną noc umieszczono oficera carskiego oddziału, który o świcie miał zostać rozstrzelany. Całą noc białogwardzista rozmawiał z młody Polakiem.
- Był to oficer gwardii carskiej - mówił Janczukowiczowi Stary Marynarz. - Jego oddział eskortował przewóz skarbów cara do portu w Odessie, gdzie czekał na nie jacht motorowo-żaglowy. Skarby miały być wywiezione na Zachód.
Już w porcie do gwardzistów doszła wiadomość o umieszczeniu carskiej rodziny w areszcie domowym. Wsiadając na jacht wiedzieli, że ogromny skarb nie ma już praktycznie właściciela...
Ogromne bogactwo wyzwala w ludziach złe instynkty. Na jachcie doszło do walki o łupy. W wyniku krwawej jatki poginęli wszyscy gwardziści, prócz towarzysza Polaka z celi. On jednak nie potrafił sterować jachtem i jednostka zatonęła u wybrzeży Turcji. Na głębokiej wodzie, ale na tyle blisko od brzegu, że oficer zdołał dopłynąć do lądu. Na swoją zgubę postanowił wrócić do Rosji. Zatrzymany przez bolszewików, miał być rozstrzelany z wyroku sądu rewolucyjnego. Wcześniej powiedział młodemu człowiekowi, gdzie dokładnie zatonął jacht.
Polak szczęśliwie wrócił do kraju. Postanowił zamieszkać nad morzem, w Gdyni. Podjął studia w Szkole Morskiej. W głowie kołatała mu myśl o skarbach... Potem przyszła wojna, a po wojnie nie można było z Polski swobodnie wyjeżdżać. Stary Marynarz stracił nadzieję na wydobycie bogactw. Przed śmiercią opowiedział o nich Jurkowi Janczukowiczowi. Podał plan.
Bajka? Być może. Ale za to jak inspirująca...

Legenda Bursztynowej Komnaty

Najwięcej oskarżeń pod adresem poszukiwacza z Oliwy padło z powodu penetrowania "Wilhelma Gustloffa" Zatopiony w styczniu 1945 r. okręt spoczywa do dziś na głębokości 43 metrów, w odległości 25 mil morskich na północ od Łeby. Od 13 lat uznawany jest za mogiłę wojenną. Według niemieckich źródeł zginęły na nim 9343 osoby.
Wśród trójmiejskich poszukiwaczy krąży opowieść o pewnym Niemcu, który miał nawet wynająć Janczukowicza do poszukiwania pamiątek po bliskich, którzy zginęli na "Gustloffie". Jerzy Janczukowicz przyznaje, że nie pamięta już, ile razy był na wraku. Dociskany mówi: Kilkadziesiąt. Ale zaraz dodaje: Z tą zbiorową mogiłą to lekka przesada. Na "Gustloffie" nie ma prawie ludzkich szczątków. Po zbombardowaniu okręt płynął jeszcze co najmniej 1,5 mili, a ofiary leżą na całej trasie. Ci, którzy nie zginęli od razu, wsiadali do łodzi ratunkowych lub wyskakiwali za burtę. Ginęli z zimna i wskutek źle przeprowadzonej akcji ratowniczej. Na początku mówiono o pięciu tysiącach ofiar, potem jakoś dziwnie liczba ta się podwoiła. Poza tym nie pamięta się dziś, że był to okręt wojenny, którego zadaniem było przerzucenie świetnie wyszkolonej trzytysięcznej II Dywizji Łodzi Podwodnych z rejonu Zatoki Gdańskiej do Kilonii. Gdyby ci żołnierze dopłynęli na miejsce i wzięli udział w walkach, wojna na morzu mogła się przedłużyć.
O pierwszej wyprawie klubu Rekin na niemiecki wrak, latem 1973 roku pisały wszystkie wybrzeżowe gazety. Była ona w pełni legalna, wspierana przez władze. Urząd Morski z Gdyni wypożyczył nawet klubowi statek. Zadziałał marketing - dziennikarze nagłośnili teorię, według której w ładowniach "Gustloffa" miała znajdować się Bursztynowa Komnata.
- Wtedy w to wierzyłem, dziś nie - twierdzi Janczukowicz. - Wrak tuż po wojnie został spenetrowany przez radzieckich nurków. Mieli gorszy sprzęt, więc liczyliśmy na to, że jeszcze coś zostało. I zostało - był tam jeszcze jeden, zamknięty szyb.
Szyb dziś jest już otwarty. Przez kogo? Nie wiadomo, bo do wraku schodzili przez kilkadziesiąt lat i Polacy, i Niemcy, i Szwedzi, pojedynczych przedstawicieli innych racji nie licząc.

Odwiedziny na cmentarzu

Z tamtej pierwszej wyprawy została Janczukowiczowi pamiątka - żyrandol, wydobyty z okrętowej jadalni, który teraz służy mu jako stolik. Żyrandol został oficjalnie przekazany klubowi Rekin przez Urząd Morski.
Janczukowicz: Każdy wie, że u mnie jest ten żyrandol. Za to nikt nie wie, co stało się z innymi lampami wydobytymi przez nas z wraku, które przejął ówczesny dyrektor Urzędu Morskiego, albo z wyciągniętymi na powierzchnię trzema kotwicami okrętu. I nikogo to nie obchodzi.
Ostatni raz Jerzy Janczukowicz był na wraku wraz z ekipą niemieckiej telewizji ZDF, która całkiem legalnie kręciła film dokumentalny o tragedii sprzed lat.
- Dla nich to nie jest zbeszczeszczenie pamięci ofiar, a dla nas jest - mówi rozgoryczony. - Poza tym, czy ktoś zabrania ludziom wstępu na cmentarze na lądzie? Byłem ostatnio w British Museum, wchodziłem do sal zapełnionych wykopaliskami archeologicznymi, wydobytymi z grobów, oglądałem mumie. I co, nie uchybia to godności ludzkiej?
Innym podwodnym cmentarzem, na który chciał spenetrować gdański płetwonurek był prom pasażerski „Estonia”, na którym przed 13 laty na zginęły 852 osoby. Miał to zrobić na prywatne zlecenie mieszkającego w Szwecji Piotra Barasińskiego, który chciał wydobyć zwłoki jednej z ofiar, swej żony - 29-letniej Szwedki Carity.
- W chwili śmierci Carita ubrana była w czerwoną kurtkę - opowiada Janczukowicz. - Podczas wyprawy na miejsce tragedii została spuszczona w głąb specjalna, podwodna kamera. Na wysokości ósmego pokładu, pod aluminiowymi prętami leżała młoda kobieta w czerwonej kurtce.
Janczukowicz podpisał kontrakt z Polskim Ratownictwem Okrętowym na wynajęcie statku „Posejdon”. Marynarka Wojenna wyraziła zgodę na „wypożyczenie” nurków, którzy wcześniej schodzili na tak znaczne głębokości. Kiedy o wyprawie zaczęły pisać gazety, wybuchła międzynarodowa afera dyplomatyczna. Wyprawę odwołano.

Śmierć i dziewczyna

Gdański płetwonurek nurek mówi o prezesie Rekina: Znam go 25 lat. Osoba kontrowersyjna, narobił sobie w środowisku wielu wrogów. Pomijając inne sprawy, najbardziej bulwersuje fakt, że topili mu się ludzie. Nie dopilnowywał szczegółów, wolał brylować medialnie. Pamiętam ze trzy takie przypadki. Głośno było o dziewczynie, która zginęła schodząc na "Gustloffa", inny kursant zginął po przeszkoleniu przez Janczukowicza w Rumunii.
- Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą - odpowiada Janczukowicz. - Rocznie na świecie ginie około 20 płetwonurków. Dziś nurek to choinka, obwieszona różnymi gadżetami. Niektórzy się w tym gubią. Przez 50 lat nurkowania doszło przy mnie do jednego wypadku śmiertelnego. Nie chcę zwalać winy na kogoś, kogo nie ma, ale w tym przypadku zostałem oficjalnie oczyszczony z zarzutów.
Ten jeden wypadek to śmierć studentki Uniwersytetu Gdańskiego w 1993 roku, podczas schodzenia na "Gustloffa".
- Bardzo długo nie mogliśmy zlokalizować wraku - wspomina prezes Rekina. - Nie zauważyłem, że zgłodniała dziewczyna zeszła pod pokład, zaproszona przez rybaków na śniadanie. Zlekceważyła elementarny zakaz, nie pozwalający na spożywanie posiłków na trzy godziny przed zejściem pod wodę.
Kiedy wreszcie wrak zlokalizowano, dziewczyna weszła w skład trzyosobowej grupy, prowadzonej przez Janczukowicza. Trzydzieści metrów pod wodą dopadły ją torsje. Wyjęła zatkany ustnik, podpłynęła do Janczukowicza, chwyciła go mocno i i napompowała skafander. Bańka powietrza wyrzuciła ich na powierzchnię. Doszło do dekompresji.
- Ona zatrzymała oddech, ja na szczęście cały czas wypuszczałem powietrze, co uratowało mi życie - mówi Janczukowicz. - Potem okazało się, że powietrze rozsadziło jej serce.

Muzeum na podwórku

Przepisy mówią jasno - przedmioty zabytkowe wydobyte z ziemi i spod wody na terytorium Polski są własnością skarbu państwa. Zbadane przez archeologów, powinny trafić trafić do muzeum. Klub Rekin, czyli Janczukowicz osobiście, nie wszystko do muzeum oddaje. Ma u siebie - czasem kupione, czasem wydobyte - cuda: gąsienicowo-kołowy transporter opancerzony wyciągnięty z morza w okolicach Stegny, sprzęt bojowy płetwonurków z II wojny światowej, sprawny czołg T-34, samochód ZIŁ -157, ciągnik rakiety ziemia-powietrze na lawecie, armatę przeciwpancerną, mercedes żony Alberta Forstera i wiele innych skarbów.
- Muzealników trzeba czasem prosić, by coś od nas przyjęli - denerwuje się Janczukowicz. - Parę lat temu wyciągnęliśmy z wody skrzydło amerykańskiego samolotu B-17. Chcieliśmy oddać je za darmo. Zadzwoniłem do dyrektora Muzeum Marynarki Wojennej - nie pasowało mu do koncepcji wystawy, w krakowskim Muzeum Lotnictwa przyjęto propozycję bez entuzjazmu, i powiedziano, że ewentualnie wezmą, jak im przywiozę. W końcu oddałem je do warszawskiego Muzeum Wojska Polskiego. A była pani kiedyś w oddziale Muzeum Wojska Polskiego na Fortach Czerniakowskich w Warszawie? Tam masa zabytkowego sprzętu rdzewieje pod chmurką! Oczywiście nie zawsze tak bywa - w 1999 r. na dnie jeziora odnaleźliśmy cały myśliwiec Luftwaffe Messerschmitt-109. Po wydobyciu, za zgodą Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Szczecinie, przekazaliśmy go prowadzonej przez Zbigniewa Niemczyckiego Fundacji Polskie Orły. Dziś można go podziwiać w Muzeum Lotnictwa w Krakowie.
Z tego samego jeziora wydobyto także silnik samolotu.

- Trzydziestu nurków widziało, jak go wyciągałem - mówi gdański konstruktor i płetwonurek. - Spytałem, co z silnikiem. Usłyszałem później od Janczukowicza, że silnik... ukradziono. Przewiózł go ponoć na działkę syna w Chwaszczynie, a stamtąd ponoć zabrali go jacyś robotnicy. Czy uwierzyłem? A co miałem zrobić?
Dr Marian Kwapiński przyznaje, że trudno ocenić, co wyciągnęli spod wody i ziemi poszukiwacze.
- Robią to wszystko bez kontroli - twierdzi pomorski Wojewódzki Konserwator Zabytków. - Tak dłużej być nie może - wchodzimy do strefy Schengen, grozi nam utrata wielu cennych przedmiotów. Nie będziemy tolerować złodziejstwa. Jakiekolwiek nurkowanie bez zgody Urzędu Morskiego będzie skutkowało natychmiastowym zawiadomieniem organów ścigania. A sprawą ostatniej akcji pana Janczukowicza, który nielegalnie penetrował dno we okolicach Chałup, w poszukiwaniu przedwojennych wodnopłatów zajmie się policja.
Janczukowicz odpowiada: Nic nie ukradłem, a jedynie ocaliłem. Od lat staram się o założenie muzeum, gdzie trafią moje zbiory.
Marian Kwapiński: To już koniec epoki nielegalnych zbieraczy.
Jerzy Janczukowicz: Planuję jeszcze wyprawę nad Morze Czarne. Cały czas nie daje mi spokoju ta historia z carskim skarbem. Oczywiście, wszystko będzie w pełni legalne.

Dorota Abramowicz - POLSKA Dziennik Bałtycki
 
jayms 
dżejms


Dołączył: 16 Paź 2005
Posty: 1001
Wysłany: Wto Gru 25, 2007 12:15 am   

Wyspa Spichrzów hotelowym zagłębiem Gdańska?


Cytat:
Wyspa Spichrzów to ruiny i chaszcze? Nie tylko: już wkrótce ruszy tu czwarty hotel, a budowa piątego zacznie się w ciągu trzech miesięcy. Czy wyspa stanie się gdańskim zagłębiem hotelowym?

Na południe od ul. Stągiewnej dzieje się dużo więcej, niż na będącym na ustach wszystkich północnym cyplu Wyspy Spichrzów.

W kwartale ulic Spichrzowa, Chmielna i Żytnia deweloper Grupo Labaro chce postawić budynek, w którym znajdzie się hotel, mieszkania i biura. Zmieści się w nim ok. 150 pokoi hotelowych, oraz 80 jedno- i dwupoziomowych apartamentów, o powierzchni od 40 do 150 m kw. Inwestor zapewnia, że rozpoczęcie budowy przewidziane jest na marzec przyszłego roku.

- Ważnym elementem projektu jest zachowanie reliktów trzech spichlerzy Czarny Kogut, Arka Noego i Ciepło Kuźni i uzupełnienie ich bryły strukturą współczesną, wyraźnie ukazującą czas, w którym powstała - opisuje ten projekt Agnieszka Deka z Grupo Labaro Polska.

W tej części budynku, w której w szklaną fasadę wkomponowane będą pozostałości spichlerzy znajdzie się hotelowe spa.

Hotel będzie miał cztery gwiazdki. Deweloper nie chciał nam tego potwierdzić, ale dowiedzieliśmy się, że będzie przyjmował gości pod szyldem niemieckiej grupy hotelowej Maritim.

Kompleks został zaprojektowany przez architektów z pracowni Fort; tej samej, która dwa tygodnie temu wygrała międzynarodowy konkurs na siedzibę Europejskiego Centrum Solidarności.

W stojącym po sąsiedzku kamienicach przy ul. Spichrzowej znajduje się kilka apartamentów, wynajmowanych turystom za pośrednictwem firmy Kobza Hause. Już dziś działają tu także dwa niewielkie hotele: Litarion (6 pokoi) i Biała Lilia (16 pokoi). Wraz z końcem roku przybędzie jeszcze jeden, Pica Paca. Ten niewielki (8 pokoi i 2 apartamenty) hotel można zaliczyć do kategorii "boutique". Jest nieduży, ma niezwykle starannie zaprojektowane, ultranowoczesne wnętrza i... dość wysokie ceny.

- Hotel rzeczywiście jest przeznaczony dla zamożniejszych gości, ale dostępna dla wszystkich kawiarnia będzie miała ceny na każdą kieszeń - zapewnia prowadzący Pica Pakę Piotr Pączko. Dodaje, że chciałby, aby kawiarnia Piki Paki pomogła ożywić ten odludny w sumie kwartał.

Hotelarze ze Spichrzowej wierzą, że ich kwartał stanie się hotelowym zagłębiem śródmieścia (tuż obok stoi jeszcze przecież Novotel ze 158 pokojami) Gdańska, choć trudno powiedzieć, by miasto stworzyło im idealne warunki do takie działalności. Ul. Spichrzowa to poorane wykrotami klepisko, które po każdych opadach zmienia się w wodny tor przeszkód. Powstał już projekt przekształcenia jej w zwykłą miejską ulicę, ale na pewno nie zostanie zrealizowany do końca budowy hotelu Maritim.

O ile prywatni właściciele krok po kroku ożywiają tę część Wyspy Spichrzów, o tyle przyszłość północnego cypla, należącego w sporej części do miasta, wciąż rysuje się niewyraźnych barwach.

Po raz kolejny – tym razem do 31 grudnia - przedłużono termin składania ofert na zagospodarowanie tego terenu. Powód? W poprzednich terminach nie wpłynęły żadne propozycje od deweloperów.

- Przesunęliśmy termin, ponieważ poprosiły nas o to dwie firmy, które rozważają złożenie swoich ofert – tłumaczy Iwona Bierut, dyrektor Wydziału Polityki Gospodarczej w Urzędzie Miasta. Dokładnie takie same argumenty padały, gdy po raz pierwszy przekładano termin zakończenia konkursu.

Niezależnie od tego, czy miasto znajdzie partnera do zagospodarowania tego terenu, na północnym cyplu Wyspy Spichrzów hotel i tak najprawdopodobniej powstanie. Taką deklarację żłożyła już dawno firma Grupo Labaro, która posiada tu dwie działki.

Michał Stąporek


z11423.jpg
Plik ściągnięto 18611 raz(y) 75,52 KB

_________________
Bacz byś nie zgłupiał od mądrości swojej.
 
villaoliva 
Olivaer


Dołączył: 23 Wrz 2004
Posty: 3300
Wysłany: Czw Sty 31, 2008 7:41 pm   Skarby z pancernej szafy

Skarby z pancernej szafy

Cytat:
Ponad 2000 zamków, kłódek, kajdany, włoski pas cnoty, półmetrowy klucz do zamka wrót Bramy Nizinnej, skrzynie skarbcowe, kasy pancerne i inne urządzenia zamykające, pochodzące z okresu od XIV do XXI wieku, zgromadzili od 1945 roku nie żyjący już Witold Gawerski, założyciel firmy "Gawerski", i prowadzący ją dzisiaj jego syn Ryszard. Ten unikatowy zbiór nie może doczekać się miejsca, w którym mógłby być wyeksponowany i udostępniony do oglądania. Mimo, że jego właściciel proponuje długoterminowe i bezpłatne użyczenie tej cennej kolekcji świadczącej o kunszcie średniowiecznych i późniejszych kowali oraz ślusarzy.


Szansa na wystawę

Szansę na zaprezentowanie zbioru Gawerskich stwarza zapowiadane przeniesienie przez Muzeum Historyczne Miasta Gdańska kolekcji bursztynu z Zespołu Przedbramia, złożonego z Wieży Więziennej i Katowni, do nowego obiektu na Wyspie Spichrzów. Wieża Więzienna i przylegające do niej pomieszczenia byłyby najlepszym miejscem dla historycznej kolekcji. Ekspozycja starych zamków musi być solidnie zabezpieczona nowoczesnymi urządzeniami zamykającymi. Na aukcjach w krajach zachodnioeuropejskich za średniowieczny zamek kolekcjonerzy płacą kilkanaście tysięcy euro. Za skrzynię skarbcową z XVII wieku można otrzymać nawet kilkadziesiąt tysięcy euro.
Gawerski nie ukrywa, że nie ma w zakładzie miejsca na wystawienie swojej kolekcji. Niegdyś próbował nią zainteresować gdańskie muzeum, ale nic z tego nie wyszło. Zażądano od niego nie tylko użyczenia zbioru, ale także zapłacenia za zorganizowanie wystawy, łącznie z zakupem gablot i stelaży. Ostatnio wystawieniem jego zbioru zainteresowały się muzea w Gdyni i Malborku. Gawerski nie chce jednak, aby był on eksponowany poza Gdańskiem.
Adam Koperkiewicz, dyrektor MHMG, nie odrzuca pomysłu przygotowania wystawy dawnych zamków i urządzeń zamykających w Zespole Przedbramia. Będzie można jednak zająć się tym dopiero po rozwiązaniu innych problemów muzeum. Obecnie najważniejszą sprawą jest renowacja hełmu wieży Ratusza Głównomiejskiego i zabezpieczenie całej budowli.


Zamki stare i nowe

- Stare i nowsze zamki oraz inne urządzenia zamykające zaczął zbierać zaraz po wojnie mój ojciec, który od 1945 roku prowadził zakład produkujący i naprawiający między innymi zamki, szafy pancerne, drzwi i szyfrowe zamki skarbocowe - opowiada Ryszard Gawerski. - Utworzył małe laboratorium. Wiele z nich znajdował na złomowiskach, a inne kupował na bazarach czy w sklepach z antykami. Zebrane wyroby umożliwiały poznawanie różnych rozwiązań konstrukcyjnych i szkolenie pracowników. Potem powiększałem kolekcję razem z ojcem. Z czasem zebraliśmy całkiem pokaźny zbiór. Do najciekawszych eksponatów zaliczam średniowieczne zamki wykute z żelaza, włoski pas cnoty, półmetrowy klucz do zamka wrót Bramy Nizinnej i zamki szyfrowe z XIX stulecia. Mamy żelazny kufer skarbcowy z zamkiem labiryntem i 11 ryglami. Jedno przekręcenie klucza uruchamiało jednocześnie wszystkie. Dzięki wielu ryglom, wsuwającym się do wpustów na każdym boku skrzyni, wieka nie dało się podważyć łomem z żadnej strony.
Najstarszym eksponatem jest zamek wrót bramy wieży warownej z XIV wieku. Dużę ciekawostkę satanowi armatka sprzężona z drzwiczkami sejfu. W momencie otwarcia sejfu przez złodzieja armatka wypalała. Dziś stosowanie jakichkolwiek zabezpieczeń szaf pancernych, skarbców czy sejfów, zagrażających życiu i zdrowiu włamywacza, jest zabronione prawnie.
- Jeżeli uda się wyeksponować mój zbiór w Muzeum Historycznym Miasta Gdańska, wystawa powinna być poszerzona tematycznie o nowoczesne systemy zamykające i informacje dotyczące skuteczności współczesnych zabezpieczeń. Ludziom kupującym drogie drzwi antywłamaniowe wydaje się, że nikt ich nie otworzy. Tymczasem żaden producent tego nie gwarantuje, bo wytrzymałość urządzeń zamykających mierzy się czasem potrzebnym na ich wyważenie. Jeśli wytrzymają 20 minut, to i tak są wyrobem wysokiej klasy - dodaje Gawerski.


Wyroby dawnych mistrzów

- Wartość zbioru firmy "Gawerski" polega na liczbie zgromadzonych eksponatów, które obrazują rozwój sztuki kowalskiej i ślusarskiej od średniowiecza do czasów współczesnych - zaznacza Katarzyna Darecka, konserwator - zabytkoznawca z MHMG. - Podobnego nie ma nawet Muzeum Narodowe w Gdańsku, gromadzące zabytki kowalstwa, ani żadne inne polskie muzeum. Najcenniejszymi reliktami kowalstwa w kolekcji są gotyckie zamki do drzwi, a szczególnie gdańskie. W Gdańsku kowalstwo było dobrze rozwinięte już w XIV stuleciu. W średniowieczu gdański cech kowali zrzeszał rzemieślników wyspecjalizowanych w wykonywaniu różnych wyrobów, w tym ślusarzy wytwarzających zamki i kłódki albo zegary wieżowe. Ślusarzy można uznać za artystów, bo swoim zamkom nadawali ciekawe formy i zdobili je rytowanymi, grawerowanymi albo puncowanymi ornamentami. Aby zabezpieczyć żelazne wyroby przed korozją, zabezpieczano je warstwą cynku albo miedzi, a także złocono oraz malowano - często na czerwono. Dopiero w XIX wieku zaczęto stosować farby czarne. Aby uzyskać dyplom mistrza, ślusarz musiał przedstawić komisji cechowej cztery różne zamki, między innymi do drzwi, bramy czy do skrzyni.
Darecka nie ukrywa, że najstarsze wyroby z kolekcji Gawerskiego warto byłoby poddać analizom kolorystycznym, aby stwierdzić, jak niegdyś wyglądały, i zabiegom konserwatorskim. Zapewne na wielu z nich zachowały się ślady polichromii, czyli ozdobnych wymalowań.

Jacek Sieński - POLSKA Dziennik Bałtycki
_________________
Ponury Zwracacz Uwagi na Wykraczających Poza Ramy


www.staraoliwa.pl
 
feyg 


Dołączył: 23 Kwi 2007
Posty: 1166
Wysłany: Pią Lut 01, 2008 7:25 pm   

Wspomnienia radiowego spikera

Cytat:
- Człowiek musi być jak szybowiec, ciągle w ruchu - zapewnia profesor zwyczajny Zygmunt Sójka, jeden z pierwszych spikerów Radia Gdańsk.


fot. Grzegorz Mehring

Więc proponuję, abyśmy poszybowali na Gradową Górę. Tam to, w otoczonym zasiekami bunkrze, w napoleońskich fortach nadawało pierwsze studio Rozgłośni Gdańskiej.


Mikrofon węglowy

Jest maj 1945 roku. Władze radzieckie przekazały Polakom frontową radiostację. Obok amplifikatorni przygotowano małe pomieszczenie dla spikierów - jest tu stary węglowy mikrofon i kilka płyt. Nadjedzone przez mole pluszowe kotary i rząd zawieszonych na drutach łusek armatnich różnego kalibru - to wyposażenie studia.
Na ponumerowanych armatnich łuskach - patrząc na przybitą do ściany "partyturę" z kolejnością cyfr, pełniących role nutowego zapisu - speaker (jak się wówczas pisało) gdańskiej rozgłośni na Gradowej Górze wybija młoteczkiem każdego ranka fragment melodii "Nie rzucim ziemi". Ale ta osobliwa partytura ponoć zawisła dopiero na początku 1946 roku.
Wcześniej, 10 czerwca, rusza próbny program. Ale już 29 czerwca gdańszczanie słyszą transmisję na żywo z obchodów Święta Morza w Gdyni. Od 1 września Rozgłośnia Gdańska zaczyna pracować regularnie na fali 1339 m.
W maleńkim studio nagrywane są pierwsze słuchowiska.
- Wokół ustawionego pośrodku mikrofonu gromadzą się aktorzy - wspomina Zygmunt Sójka. - Muzyka płynie z płyt adaptera. Realizowanie słuchowiska wymaga wielkiej zręczności. Przez bezszelestną zmianę pozycji wokół mikrofonu trzeba uzyskać zmianę planu głosowego, i to perfekcyjnie - wszystko bowiem idzie w eter "na żywo". Brałem w tym udział. Brakowało aktorów, więc grałem po kilka postaci, zmieniałem głos. Raz mówiłem swoim głosem, za chwilę udawałem starca.
Profesor urodził się w 1921 roku, w Warszawie. Mama była wybitną pianistką, ojciec - prawnik wojskowy - pięknie grał na skrzypcach.
- Miałem cztery lata, gdy słuchałem radia kryształkowego, ze słuchawkami na uszach - snuje wspomnienia profesor.
Młodego człowieka wojna w 1939 roku zastała w Wilnie.
Barwne są okupacyjne losy Zygmunta Sójki. Jest studentem, gazeciarzem, aktorem. Kończy Kurs Sztuki Teatru dyrektora Jerzego Ordy, gdzie jego kolegami są: Igor Śmiałowski, Emil Karewicz, Hanna Skarżanka, Zygmunt Kęstowicz...


Bezcenna krowa

- Miałem to szczęście, że poznałem tam Halinę Hohenlinger (słynną ciocię Halę), która pracowała w wileńskiej rozgłośni jako reżyser. Zaproponowała wówczas, abym występował w realizowanych przez nią słuchowiskach - opowiada.
W marcu 1945 roku Zygmunt Sójka przyjechał drugim transportem, jako repatriant. Spalona Warszawa, rodzinnego domu nie ma.
- Co robić? Ktoś mi powiedział, że chociaż Gdańsk zburzono, w okolicach można znaleźć wolne, opuszczone przez Niemców mieszkanie - wspomina profesor. - Ruszamy więc w podróż z żoną, teściową, szwagrem i... krową. Mieszkania we Wrzeszczu są, ale my szukamy locum z obórką.
Wreszcie znalazł się domek na Suchaninie (Cygańskiej Górce) przy ulicy Wagnera. Młody człowiek rozpoczyna naukę na Politechnice Gdańskiej, na Wydziale Elektrycznym. Trzeba jednak zarabiać na utrzymanie rodziny, więc pracuje jako bibliotekarz na uczelni. I znów dobry los stawia na jego drodze Halinę Hohenlinger, która zaprasza go do Rozgłośni Gdańskiej na Górze Gradowej. Jest wszak zawodowym aktorem.
- Są już tam dwie spikerki: Lucyna Bette i Hanka Banach - Wasiukiewicz - wspomina profesor.
Angaż na spikera student dostaje w marcu 1946 roku. Codziennie wspina się stromą ścieżką na Gradową Górę. Ze szczytu rozciąga się widok na ruiny Gdańska...
To okres intensywnej pracy artystycznej. Wieczory poezji i prozy organizuje Malwina Szczepkowska. Odbywają się w różnych miejscach. Ludzie spragnieni są poezji, polskiego słowa. Zygmunt Sójka aktywnie włącza się w organizowanie życia kulturalnego miasta. Interesuje się muzyką, prowadzi szkolny chór, nawet komponuje. W lalkowym teatrze "Łątek" we Wrzeszczu gra szambelana w przedstawieniu "Nowe szaty króla".
- Zrobiłem go sobie sam z drutów od parasola - mówi z dumą. - Mógł się ukłonić i miał królewski gest. Kostiumy uszyła Ewa Totwen.
Zygmunt Sójka był też pierwszym konferansjerem podwieczorku przy mikrofonie w Stoczni Gdańskiej. Oglądam pożółkły dokument: " Uprzejmie prosimy o przybycie jak najprędzej do wydziału programowego, ul. Grunwaldzka 18 - w celu omówienia pana ewentualnego udziału w podwieczorku" - 6 maja 1947 roku.
Początkowo do radia przychodzili ludzie, którzy zetknęli się z teatrem, ale nie byli profesjonalistami. Chcą pisać, śpiewać, grać, komponować pieśni i piosenki. Zapał musi wystarczyć, z techniką jest gorzej. Pierwszy magnetofon jest wielki jak walizka. Dokładny czas podawało się słuchaczom stukając w odpowiednim momencie w mały metalowy gong.
Rozgłośnia na Gradowej Górze istniała do 15 maja 1947 roku. Potem Radio przeniosło się do budynku przy ulicy Grunwaldzkiej we Wrzeszczu.
GRAŻYNA ANTONIEWICZ - POLSKA Dziennik Bałtycki
_________________
Pozdrowienia z Małego Kacka
 
villaoliva 
Olivaer


Dołączył: 23 Wrz 2004
Posty: 3300
Wysłany: Pią Lut 01, 2008 7:50 pm   

A potem z Gradowej Góry ruszyły zagłuszarki...
_________________
Ponury Zwracacz Uwagi na Wykraczających Poza Ramy


www.staraoliwa.pl
 
ruda 
Mierzeja


Dołączyła: 24 Cze 2007
Posty: 1792
Wysłany: Sro Lut 13, 2008 2:40 pm   

Było to jakis czas temu ale warte zauważenia. :haha: Dziennik Bałtycki

Gdynia. Do działa!
Jedno ze stanowisk artyleryjskich na Kępie Redłowskiej - unikatowy w skali kraju zabytek - odnowiono i udostępniono do zwiedzania w Gdyni. Stało się to dzięki staraniom miłośników militariów, miejskiego konserwatora zabytków oraz pomocy sponsorów.

- To wielka frajda dla turystów - mówi Robert Hirsch, miejski konserwator zabytków w Gdyni. - Chęć zwiedzania tych obiektów często zgłaszają amatorzy militariów nawet z zagranicy. Nic dziwnego, bo obiekty w Redłowie należą do najlepiej zachowanych na całym Wybrzeżu. W innych punktach Trójmiasta podobne stanowiska artyleryjskie zostały zdewastowane lub rozkradzione.

Cztery redłowskie działa zbudowano w latach 1949-50, ale jeszcze według technologii z czasów II wojny światowej. Miały strzec od południa wejścia do portu. Nigdy nie sprawdziły się w warunkach wojennych, jednak wykonywano z nich liczne strzały próbne. Stanowiska strzelnicze m.in. dlatego, że cały czas znajdowały się na terenie wojskowym, zachowały się niemal w całości. W przyszłości mają być wpisane do rejestru zabytków. Dotychczas udało się oczyścić, uporządkować i oznaczyć tabliczką jedno z nich. Zadania tego podjęli się specjaliści z Pomorskiego Stowarzyszenia Ochrony Fortyfikacji Reduta.

- Na razie wymalowaliśmy działo farbą podkładową, ale niedługo pokryjemy je także kamuflażem, odpowiadającym oryginalnej kolorystyce z lat 70. - mówi Arkadiusz Woźniakowski, członek PSOF Reduta. - W przyszłości, gdy pojawią się tylko takie możliwości finansowe, odnowimy także trzy pozostałe stanowiska strzelnicze.
Aby obejrzeć odnowione działo, trzeba od pomnika Baden-Powella przy Polance Redłowskiej pójść trasą oznaczoną drogowskazami aż na szczyt klifu w Redłowie.

- Trasa wynosi zaledwie kilometr - mówi Robert Hirsch - choć podejść trzeba trochę pod górkę, nawet starsze osoby bez problemu mogą sobie poradzić z taką odległością

artykuł.jpg
Plik ściągnięto 18169 raz(y) 35,93 KB

 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Dawny Gdańsk Strona Główna

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Template subTrail v 0.4 modified by Nasedo. adv Dawny Gdansk