|
Dawny Gdańsk
|
 |
Gdańsk - Sopot - Gdynia - Tożsamość Gdańszczan
tczewianka - Pon Sty 21, 2013 11:23 am Temat postu: Tożsamość Gdańszczan Witam,
Jak wynika z mojego nicku jestem mieszkanką Tczewa i nie znam za bardzo Waszego pięknego miasta:)
Mam prośbę-czy ktoś z użytkowników jest w stanie pomóc mi w temacie pracy:
"współczesne determinanty tożsamości Gdańszczan".
Byłabym bardzo wdzięczna za kilka wskazówek:)
Pozdrawiam
Dieter - Pon Sty 21, 2013 1:45 pm
Witaj Tczewianko!
Co oni lubia? Na czym im zalezy? Czym sie odrozniaja?
Moze tylko ja tego nie rozumiem; dobrze by bylo, jakbys to troche okreslila.
Mikołaj - Pon Sty 21, 2013 2:35 pm
To jest praca licencjacka/magisterska? Jako metodę badawczą wybrałaś pytanie na forum? I jako temat wybrałaś miasto, którego nie znasz?
Moje wskazówki są takie, żebyś napisała pracę o czymś, na czym się znasz i przy zastosowaniu metod naukowych odpowiednich dla kierunku, który studiujesz.
Dostojny Wieśniak - Wto Sty 22, 2013 1:22 am
Ja niedawno odebrałem telefon. Podobny problem - dziewczyna pisze pracę magisterską na temat (...). I podobnie - niespecjalnie orientuję się w sytuacji, powiedz człowieku cokolwiek.
Plaga to jakaś albo jaja sobie z nas robią. Kiedyś w liceum wymagali od nas więcej...
danziger - Czw Sty 24, 2013 7:10 pm
Jedyna usprawiedliwianie jest takie, że promotorzy dają tematy na siłę, które interesują ich, a nie magistrantów.
Ale zawsze można promotora zmienić.
Dostojny Wieśniak - Pią Sty 25, 2013 1:20 am
danziger napisał/a: | zawsze można promotora zmienić. | Pewnie nie zawsze. Ale - za dwa, trzy, cztery, dziesięć lat ci ludzie będą wydawali decyzje. Może administracyjne. Teraz jest źle a wydawało się, że dno to już było. Pora umierać albo rewolucję knuć.
discus - Pią Sty 25, 2013 7:27 am
Wskazówka
Czynnik wpływające na tożsamośc Gdańszczan w zasadniczy sposób znajdziesz w oficjalnych źródłach http://www.gdansk.pl/nasze-miasto. Natomiast cała reszta to ciężka praca poprzez przeprowadzanie bezimiennych ankiet i wywiadów z obecnymi i byłymi Gdańszczanami. Zaznaczam iż to by była moja droga na rozwiązanie tego zadania. Powodzenia.
Natalsien - Sob Lut 02, 2013 9:04 am
Oj, co tak ostro... temat nawet ciekawy, w sumie sama się zastanawiałam, czy istnieją jakieś stereotypowe cechy Gdańszczan. Kiedyś pani, która przeprowadziła się do Gdańska z Warszawy powiedziała mi, że tu ludzie są spokojniejsi i żyją wolniej. A że północna Polska ma inną mentalność niż np wschodnia, wiadomo, skoro na wschodzie te programy rozwojowe, które działają na nas, na nich absolutnie nie...
Mamy więc jakieś "szczególne cechy"?
Dostojny Wieśniak - Nie Lut 03, 2013 12:43 am
Owszem, ale to nie cechy a chemia. Tutaj w powietrzu więcej jodu a skutek taki, że ludzie mniej nerwowi i zadziorni.
Podejrzewam, że przeniesienie relacji gdańskich na południe, skończyłoby się jakąś krwawą jatką.
Feterniak - Nie Lut 03, 2013 6:39 pm
Droga krajanko z Kociewia, a jakie hipotezy badawcze sobie stawiasz, lub chcesz stawiać?
Bo, zależnie od dziedziny nauki, w zakresie której owa praca powstaje, to można tutaj badać problemy od sasa do lasa. Chemia bowiem, czy bliskość morza jest jak najbardziej determinantą tożsamości. Podobnie jak historia, media, sport itp. itd.
No i gdańszczanie są różni. Dla jednych żółte tabliczki na rogatkach z napisem "stolica Kaszub", to kamień obrazy, dla innych prawda oczywista.
Federico - Pon Lut 04, 2013 8:58 pm
Więcej o regionalizmie gdańskim, tablicach "stolica Kaszub" etc. można przeczytać w grudniowej "Pomeranii" (oczywiście 2012). Wypowiadają się tam m.in. Aleksander Masłowski i Ewa Kowalska
http://www.kaszubi.pl/media/medius/id/156
Mikołaj - Pon Lut 04, 2013 9:21 pm
Moim zdaniem mówiąc o gdańskiej/trójmiejskiej tożsamości (najczęściej od razu mowa o jakiejś odrębności, silnych związkach z regionem), bardziej opieramy się na chceniu i wrażeniach, a nie konkretach. Za czasów PRLu, kiedy rzeczywiście był tu większy dostęp do świata, może i coś było na rzeczy. Ale teraz? Ilu procent mieszkańców może to dotyczyć? Kilku? Już prędzej na Kaszubach.
danziger - Pon Lut 04, 2013 10:17 pm
Federico napisał/a: | Więcej o regionalizmie gdańskim, tablicach "stolica Kaszub" etc. można przeczytać w grudniowej "Pomeranii" (oczywiście 2012). Wypowiadają się tam m.in. Aleksander Masłowski i Ewa Kowalska
http://www.kaszubi.pl/media/medius/id/156 |
Może wyjdę na internetowego analfabetę, ale jakoś tego znaleźć nie potrafię...
Mikołaj napisał/a: | Moim zdaniem mówiąc o gdańskiej/trójmiejskiej tożsamości (najczęściej od razu mowa o jakiejś odrębności, silnych związkach z regionem), bardziej opieramy się na chceniu i wrażeniach, a nie konkretach. Za czasów PRLu, kiedy rzeczywiście był tu większy dostęp do świata, może i coś było na rzeczy. Ale teraz? Ilu procent mieszkańców może to dotyczyć? Kilku? Już prędzej na Kaszubach. |
A to zależy co masz na myśli. Jeśli koncepcję "narodu gdańskiego" etc. a la Grün to masz rację, z tym że wg mnie jakiś procent (raczej nie można użyć tu liczby mnogiej) mieszkańców Gdańska tylko chce być Gdańszczanami, podczas gdy takich, co mają jakieś ku temu podstawy (czyli przodków "gdańskich przed 1945 r.", choćby w postaci jednej babci ) to można raczej liczyć w promilach.
Naromiast jeśli mówimy o tożsamości lokalnej w sensie "jestem gdańszczaninem", "jestem stąd", "jestem tutejszy", ale bez negowania polskiej tożsamości narodowej, to ona jest - mam wrażenie - bardzo wyraźna, a już na pewno bez porównania silniejsza niż w PRL.
I opiera się na konkretach właśnie - jesteśmy stąd, bo tu się urodziliśmy, wychowaliśmy, tu się urodzili nasi rodzice, czasem i dziadkowie. Oczywiście niektórzy fakt "bycia stąd" mają gdzieś i najchętniej wynieśliby się np. do Anglii, ale dla innych ma on jakieś znaczenie.
A ten rzekomy większy dostęp do świata na tle reszty kraju w czasach PRL, nawet jeśli istotnie występował, to mógł ewentualnie wpływać na jakieś poczucie odrębności od innych, z głebi kraju, ale nie mógł wpływać na poczucie przynależności lokalnej, na utozsamianie się z Miastem.
Pokolenie naszych dziadków w ogóle się przecież z miastem nie utożsamiało (no, z wyjątkami - vide A. Januszajtis) - oni byli z Wilna, Lwowa, czy Polski centralnej. (Uśredniam oczywiscie, bo zaraz mi tu ktoś z gdańską babcią wyjedzie, ale wiadomo że przedwojennych gdańszczan została w Mieście garstka). Pokolenie rodziców mam wrażenie też nie za bardzo - co uświadomiłem sobie całkiem niedawno zresztą - oni właściwie są znikąd. Niby już stąd, ale niezakorzenieni, są pierwszym, pionierskim pokoleniem w powojennym Gdańsku. Czasem nawet urodzili się jeszcze poza Miastem.
Dopiero my i młodsze roczniki czujemy się stąd "na pełnych prawach".
Natomiast Kaszubi to zupełnie inna bajka, nie wiem jak można mieć wątpliwości co do ich poczucia tożsamości czy odrębności - przecież to osobna grupa etniczna, z własnym językiem i kulturą. Można powiedzieć, że oni się uznają za Polaków tylko z grzeczności
Zbych - Pon Lut 04, 2013 11:13 pm
danziger napisał/a: | Niby już stąd, ale niezakorzenieni, są pierwszym, pionierskim pokoleniem w powojennym Gdańsku. Czasem nawet urodzili się jeszcze poza Miastem.
Dopiero my i młodsze roczniki czujemy się stąd "na pełnych prawach". | W rzeczy samej. Tak jest ze mną.
szapoklak - Wto Lut 05, 2013 11:19 am
A ja myślę, że nasza "gdańskość" czy "kaszubskość" niekoniecznie związana jest bezpośrednio z korzeniami. To raczej uczucia do ludzi czy emocje związane z danym miejscem determinują naszą "przynależność ". To zupełnie coś innego niż pochodzenie etniczne.
Sama jestem z urodzenia kościerzanką (nigdy w życiu "kościerzynianką"!), mój ojciec pochodził z podkościerskiej wsi Łubiana, zaś mama pochodziła z pogranicza Mazur, Kurpiów i Mazowsza. Kim miałabym być według teorii korzeni?
Mieszkając na Kaszubach - Kaszubką. Niestety, w latach mojej edukacji nie wolno było używać języka regionalnego (który ma być mój?). Dla świętego spokoju w naszym domu używano wręcz podręcznikowej polszczyzny. Jednak kocham to swoje miejsce. Być może podobnie jak moja mama, która umierając bardziej była kaszubska niż kurpiowska.
Co do moich fascynacji Gdańskiem, zwłaszcza Głównym Miastem i okolicznościami, to są on e ściśle związane z dawnym moim tam zamieszkiwaniem (internat na Lastadii) oraz... uczuciem
Może ma to coś wspólnego z "wędrówką" genów. Czytałam kiedyś o tym w wywiadzie z profesorem Doboszem
Aha! Od długiego czasu noszę się z wypowiedzeniem słowa DZIĘKUJĘ dla twórców portalu i wszystkich, od których wciąż się uczę
danziger - Wto Lut 05, 2013 7:28 pm
szapoklak napisał/a: | A ja myślę, że nasza "gdańskość" czy "kaszubskość" niekoniecznie związana jest bezpośrednio z korzeniami. To raczej uczucia do ludzi czy emocje związane z danym miejscem determinują naszą "przynależność ". To zupełnie coś innego niż pochodzenie etniczne. |
Po pierwsze - nie pisałem, że "gdańskość", jak to nazwałaś, czyli tożsamość lokalna związana jest bezpośrednio z korzeniami. Wręcz podałem przykład prof. Januszajtisa, który choć gdańskich korzeni nie ma wcale, to jednak się z Gdańskiem bardzo silnie utożsamia i - choćby ze względu na Jego działalność - nikomu zdrowemu na umyśle negowanie Jego "gdańskości" nie przyszłoby do głowy. Natomiast korzenie mają zasadnicze znaczenie przy ocenie przynależności etnicznej, która - tu całkowita zgoda - jest czymś zupełnie innym niż tożsamość lokalna.
Oczywiście zawsze będą przypadki graniczne i trudne do oceny (dzieci z "mieszanych" małżeństw etc.).
Po drugie - to o czym piszesz, zawiera się w tym co pisałem w poprzednim poście - oczywiście, że dla poczucia tożsamości lokalnej istotne są odczucia. Ale nie są one jedynym i wyłącznym składnikiem owej przynależności.
Ja bym w tej tożsamości, czy przynależności lokalnej wyróżnił dwa składniki - animus, czyli właśnie owe odczucia, emocje etc. oraz corpus, czyli "konkrety" o jakich wspominał Mikołaj - przodkowie, fakt urodzenia się i/lub zamieszkania w danym miejscu itp.
IMHO aby mówić o przynależności, czy tożsamości lokalnej danej osoby konieczne jest wystąpienie obu tych składników - bo jakoś, mimo całej sympatii, trudno mi będzie uznać za gdańszczanina (czy Gdańszczanina) np. Chińczyka, który się za takiego uważa tylko dlatego, że się w Gdańsku zakochał po przeczytaniu notek na temat Miasta w internecie.
Z drugiej strony, ktoś kto nawet całe życie mieszka w Gdańsku bo tak mu się życie ułożyło, ale nie czuje z nim żadnej więzi i bardzo chętnie wyjechałby do Warszawy, Dublina, czy też - dajmy na to - Elbląga, to mimo iż formalnie gdańszczaninem jest, o jakiejkolwiek jego tożsamości lokalnej nie może być mowy.
Natomiast przynależność etniczna to oczywiście zupełnie co innego, ale też rządzi się podobnymi prawami (tzn. "składa się" z owego corpus i animus). Mimo różnych politpoprawnych definicji nigdy nie uznam, że ktoś jest członkiem określonej narodowości, bądź grupy etnicznej tylko na podstawie tego, że się tak deklaruje.
Cytat: | Kim miałabym być według teorii korzeni? |
Czujesz się Kaszubką, urodziłaś na Kaszubach, mieszkasz tam, masz ojca Kaszubę... nie rozumiem więc pytania.
szapoklak - Sro Lut 06, 2013 9:26 am
Drogi Danzigerze, wydaje się, że troszkę się nie rozumiemy . Ja jestem absolutnie po Twojej stronie.
Chciałam tylko powiedzieć, że rzecz nie dotyczy tylko mieszkańców Gdańska.
Problem dotyka wielu ludzi z naszych terenów. Nie podoba mi się tylko jak mówisz o naszych rodzicach. I u nas i u Was było wielu ludzi z Centralnej Polski, wysłanych by nas "polszczyć". To mnie najbardziej złości .
Ludzie, którzy nie mają pojęcia o historii tych ziem mają czelność bredzić coś o opcjach! A moi stryjowie w czasie wojny i tuż po? Jeden był w niemieckiej niewoli, drugi zaginął gdzieś na Bałtyku a trzeci, jako element niepewny, wojsko odsłużył w latach pięćdziesiątych w kopalni.
Nie miałam nic przeciw temu, co powiedziałeś. Raczej chyba prowadzę krucjatę przeciwko innym
Natalsien - Sro Lut 06, 2013 10:08 am
A ja do tego wszystkiego dodam, że urodziłam się w Gdańsku, tak jak mój ojciec i mimo to do nie dawna wcale nie czułam sie z Gdańskiem związana. A potem nagle coś się zmienio i zaczęłam zauważać, że to moje miasto, że je całkiem dobrze znam i że jest tu jeszcze wiele miejsc które mogę odkryć, a poza tym, że ludzie stąd jednak są trochę inni, może to faktycznie jod tak działa, a może to, że położenie geograficzne jest na tyle dobre, że mamy i morze i rzekę i jeziora w zasięgu ręki i wzgórza i lasy i jeszcze ciekawą historię i dlatego nam się nie nudzi tak jak tym na Mazowszu, gdzie jest płasko i jedyną atrakcją jest Wisła i nie narzekamy tak bardzo
Sabaoth - Sro Lut 06, 2013 9:15 pm
A ja, pomimo tego że obecnie jestem Södertäljaninem czy Södertälijczykiem czuję się Gdańszczaninem do szpiku kości, a w Gdańsku bywam na krótko dwa razy do roku.
Natalsien - Czw Lut 07, 2013 10:43 am
Niemożliwe do wyartykułowania
Feterniak - Czw Lut 07, 2013 3:51 pm
Ja chciałbym się odnieść do dwóch kwestii.
Po pierwsze do owego mitycznego promila „przedwojennych gdańszczan”. Wyszła niedawno bardzo ciekawa rozprawa pani Sylwii Bykowskiej dotycząca weryfikacji ludności pomorskiej po II wojnie światowej. Już po wywózkach Niemców w 1947 roku w mieście zamieszkiwało aż 15 tysięcy przedwojennych obywateli WM Gdańska, których „zweryfikowano” jako Polaków i dano polskie obywatelstwo. Do tego możemy doliczyć jakiś odsetek w tych, którzy jeszcze w tym momencie zweryfikowani nie byli oraz wcale nie tak małą liczbę tych, którzy mieszkali, lub byli związani z Gdańskiem, a posiadali przed 1939 rokiem polskie obywatelstwo i podlegali nie weryfikacji, a rehabilitacji (w związku dużym napływem do Gdańska przedwojennych mieszkańców województwa pomorskiego, trudno nam szacować jaki odsetek z osób tej kategorii był przed wojną związany z miastem nad Motławą).
Te 15 tysięcy ludzi stanowiło w 1947 roku 7% mieszkańców Gdańska.
Ogólnie jednak, na podstawie tych danych możemy szanować, że tzw. „starych danizgerów” mogło być w Gdańsku, pod koniec lat 40-tych, do 1/10. Robiąc nawet pobieżny szacunek demograficzny wychodzi nam, że dziś, trzy pokolenia później liczba Gdańszczan mających korzenie śmiało dochodzić mogłaby nawet do 1/3 mieszkańców (przecież miejscowi żenili się z ludnością napływową)!
Rzecz jasna najpewniej jest ich mniej, bo po pierwsze jakaś część tych „pozytywnie zweryfikowanych” mogła w późniejszych czasach opuścić Polskę (acz, co wiemy z badań prof. Latoszka, nie była to jakaś znacząca liczba), a po drugie nowo budowane osiedla z wielkiej płyty zasiedlali głównie przybysze spoza miasta. Z drugiej strony włączona w skład Gdańska także kilka osad z silnymi społecznościami autochtonicznymi (bo chyba rodzinę mieszkającą w takiej Firodze od pięciu pokoleń możemy włączyć do kategorii "przedwojenni gdańszczanie"?), to także nam gmatwa obraz.
Nie mniej, ni więcej, opinia, że w 2013 roku potomkowie przedwojennych gdańszczan to promil jest na pewno mocno przesadzona. Ostrożnie szacując myślę, że może to być nawet kilkanaście procent dzisiejszych mieszkańców Gdańska.
Po drugie całkowicie się nie zgodzę, z tak sztywnym podziałem czynników kształtujących tożsamość, na korzenie i własne odczucia. Tak można by opisywać tożsamość ludzką przed jakimiś 50-ciu laty. Dziś sytuacja jest o wiele bardziej skomplikowana, ludzie są o wiele mobilniejsi oraz mają o wiele więcej możliwości podtrzymywania żywego kontaktu z miejscem pochodzenia, czy z miejscem, z którym są emocjonalnie związani. Mamy przecież choćby bardzo aktywną grupę gdańszczan, od dwóch dekad mieszkających w Warszawie, którzy się nad Motławę wcale z powrotem nie wybierają...
Całkowicie też dziś inaczej samodefiniujemy tożsamość, niż robili to nasi przodkowie wiek temu.
Podobnie z tożsamością etniczną. Czymże de facto różni się pochodzący z kieleckiego mieszkaniec Kartuz, który od 5 roku życia tam mieszka i czuje się Kaszubem, od takiego Wojciecha Kętrzyńskiego (że sięgnę po historyczny przykład), który o polskich przodkach przypomniał sobie na studiach i de facto całkowicie sam, bez wsparcia rodziny doszedł do polskiej tożsamości? W sensie bagażu życiowych doświadczeń i nazwijmy to (choć nie lubię tego określenia) „genetycznego dziedzictwa”? Naprawdę niezwykle ryzykowne jest dziś doszukiwanie się innych mocnych wyznaczników czyjejkolwiek tożsamości niż odczucia dane osoby.
Mamy przecież, z naszej okolicy, kapitalny przykład liderów ruchu twierdzącego, że Kaszubi są narodem, którzy w znacznym stopniu mocno na bakier są z dwoma żelaznymi elementami tożsamości kaszubskiej: językiem i religią. I choć pogląd ten w skali całych Kaszub jest marginalny, to ma się całkiem dobrze, a kilkanaście tysięcy osób zostało przez tychże liderów przekonanych do deklarowania podobnego poglądu w trakcie ostatniego spisu powszechnego.
Zalecam zatem mocno posunięta ostrożność, przy definiowaniu tego, kto kim powinien być. Nic tak naprawdę w tej materii nie zastąpi deklaracji poszczególnych osobników interesującej nas zbiorowości. W dzisiejszych realiach to jedyna w pełni naukowo dopuszczalna kategoria.
pumeks - Czw Lut 07, 2013 9:20 pm
Feterniak napisał/a: | Zalecam zatem mocno posunięta ostrożność, przy definiowaniu tego, kto kim powinien być. Nic tak naprawdę w tej materii nie zastąpi deklaracji poszczególnych osobników interesującej nas zbiorowości. W dzisiejszych realiach to jedyna w pełni naukowo dopuszczalna kategoria. |
Zawsze, w każdych realiach tak było. Dlatego Ernest Renan napisał, że narodowość (można to chyba uogólnić na "tożsamość") to codzienny, osobisty plebiscyt.
I dlatego ten sam człowiek miał prawo w 1926 r. uważać się za Polaka, w 1939 - za Niemca, a po 1945 - "Gdańszczanina", i żaden urzędnik, polityk ani naukowiec nie ma prawa mu tego zabronić.
danziger - Czw Lut 07, 2013 10:06 pm
Feterniak napisał/a: | Nie mniej, ni więcej, opinia, że w 2013 roku potomkowie przedwojennych gdańszczan to promil jest na pewno mocno przesadzona. Ostrożnie szacując myślę, że może to być nawet kilkanaście procent dzisiejszych mieszkańców Gdańska. |
Jak słusznie zauważyłeś, tekst o promilu był jedynie opinią, co zresztą zaznaczałem. Bardzo możliwe, że się mylę - chętnie poznałbym wyniki badań na ten temat (o ile istnieją).
Natomiast kilkunastu procent to ta liczba nie sięga z całą pewnością. Chyba, że liczysz każdego, kto ma jakiegokolwiek, choćby tylko jednego gdańskiego przodka, łącznie z "szóstą wodą po kisielu".
Feterniak napisał/a: | Po drugie całkowicie się nie zgodzę, z tak sztywnym podziałem czynników kształtujących tożsamość, na korzenie i własne odczucia. Tak można by opisywać tożsamość ludzką przed jakimiś 50-ciu laty. Dziś sytuacja jest o wiele bardziej skomplikowana, ludzie są o wiele mobilniejsi oraz mają o wiele więcej możliwości podtrzymywania żywego kontaktu z miejscem pochodzenia, czy z miejscem, z którym są emocjonalnie związani. Mamy przecież choćby bardzo aktywną grupę gdańszczan, od dwóch dekad mieszkających w Warszawie, którzy się nad Motławę wcale z powrotem nie wybierają... |
Nie zrozumiałeś. Podział jest "sztywny", owszem, bo twardych faktów (takich jak to, że ktoś się urodził tam albo tu, albo z takich a nie innych rodziców) żadne odczucia nie zmienią. Miejsce zamieszkania można wprawdzie pod wpływem odczuć zmienić, ale to nie sam fakt odczuwania związku z Gdańskiem przeniesie Cię tu nagle z Warszawy, musisz pod wpływem tych odczuć podjąć jakąś akcję w sferze realnej, dopiero wtedy stan faktyczny się zmieni.
Na poczucie tożsamości muszą się jednak składać oba czynniki - zarówno odczucia jak i fakty (konkrety). Przy czym w przypadku tożsamości lokalnej te konkrety można traktować bardzo elastycznie - podanych przez Ciebie gdańszczan z Warszawy poza odczuciami łączy z Miastem fakt, że stąd pochodzą. To jest konkret. Jednak gdyby do tego towarzystwa doszlusował ktoś np. ze Szczecina, to naraziłby się na śmieszność. Podobnie - możesz sobie czuć głęboki związek z Marsem, ale jeśli ogłosisz się Marsjaninem, ludzie tylko popukają się w czoło.
Cytat: | Podobnie z tożsamością etniczną. Czymże de facto różni się pochodzący z kieleckiego mieszkaniec Kartuz, który od 5 roku życia tam mieszka i czuje się Kaszubem, od takiego Wojciecha Kętrzyńskiego (że sięgnę po historyczny przykład), który o polskich przodkach przypomniał sobie na studiach i de facto całkowicie sam, bez wsparcia rodziny doszedł do polskiej tożsamości? W sensie bagażu życiowych doświadczeń i nazwijmy to (choć nie lubię tego określenia) „genetycznego dziedzictwa”? Naprawdę niezwykle ryzykowne jest dziś doszukiwanie się innych mocnych wyznaczników czyjejkolwiek tożsamości niż odczucia dane osoby. |
Ten ktoś z kieleckiego możne mieć IMHO kaszubską tożsamość lokalną, ale nie etniczną, bo do etnicznej przynależności - nawet jeśli ktoś przyswoi język i kulturę - niezbędne są wg mnie jednak te "geny".
Przy okazji - kiedyś gdzieś czytałem o jakimś mieszkańcu Zakopanego czy okolic, z którego Górale wyśmiewali się, że nosi góralski strój. No bo przecież żaden był z niego Góral - jego rodzina na Podhalu mieszkała dopiero od 200 lat!
Ale wracając - popatrz na przykład na takich Walijczyków albo Austriaków. Czy ich kultura odbiega jakoś w znaczący sposób od angielskiej/niemieckiej? Czy mówią innym językiem (no, w Walii teraz próbują walijski restytuować)? A jednak są narodami odrębnymi. I Niemiec od Austriaka różni się właściwie tylko tym, że jeden miał ojca Niemca, a drugi Austriaka + mają różne poczucia przynależności.
A kaszubskiego kielczanina od Kętrzyńskiego różni właśnie to dziedzictwo "genetyczne" - on dowiedział się o tym że jego przodkowie byli Polakami, a skoro tak, to żaden z niego Niemiec tylko Polak ze zniemczonej rodziny. I miał rację. Aczkolwiek miałby też podstawy do tego, by czuć się Niemcem.
Cytat: | Mamy przecież, z naszej okolicy, kapitalny przykład liderów ruchu twierdzącego, że Kaszubi są narodem, którzy w znacznym stopniu mocno na bakier są z dwoma żelaznymi elementami tożsamości kaszubskiej: językiem i religią. |
Po pierwsze - nie mieszałbym kwestii religii do narodowości/etniczności.
Po drugie - czy Kaszubi są narodem, czy nie - można się spierać. Z pewnością suche fakty (kultura, język, historia etc.) przemawiają za tym, że są . Natomiast odczucia zdecydowanej większości Kaszubów (przynajmniej te eksplikowane) świadczą, że nie.
W związku z tym, zgodnie z moją teorią, narodem nie są, ponieważ brak tu wystąpienia obu składowych (owego corpus i animus). Tzn. corpus jest, tylko bez animusu
Natomiast idąc Twoim tokiem rozumowania, ci Kaszubi, którzy twierdzą iż są odrębnym narodem - są nim. A reszta nie. Czyli mamy wśród Kaszubów dwa narody (co najmniej).
Czy nie uważasz, że moja teoria brzmi jednak nieco bardziej logicznie?
Cytat: | Zalecam zatem mocno posunięta ostrożność, przy definiowaniu tego, kto kim powinien być. |
Na ten temat nie napisałem ani słowa. Co to w ogóle znaczy "powinien" w tym kontekście? I jeśli się ktoś do owej "powinności" nie dostosuje, to co?
Nie ma tak, że ktoś "powinien" kimś być - to jest jakaś kategoria wartościująca, która w kwestiach narodowych, etnicznych i tożsamościowych w ogóle nie powinna być stosowana. Ktoś po prostu jest kimś, albo nie - suchy fakt. I tyle.
danziger - Czw Lut 07, 2013 11:19 pm
pumeks napisał/a: | I dlatego ten sam człowiek miał prawo w 1926 r. uważać się za Polaka, w 1939 - za Niemca, a po 1945 - "Gdańszczanina", i żaden urzędnik, polityk ani naukowiec nie ma prawa mu tego zabronić. |
Primo - oczywiście, że miał prawo się uważać za kogo chciał, nawet za Chińczyka. Co jednak nie koniecznie zmieniało stan faktyczny.
Analogicznie - transseksualista (modny ostatnio temat) może się uważać za kobietę. Może sobie hormonalnie i chirurgicznie zmienić ciało tak, że będzie wyglądał jak kobieta. Może formalnie zmienić swoją płeć "urzędową". Ale genetycznie się nie zmieni. Dzieci rodzić nie będzie. Nawet na olimpiadzie jako kobieta nie wystartuje.
Secundo - to, że ktoś składa deklarację określonej treści (np. "jestem Polakiem") wcale nie znaczy jeszcze, że się wewnętrznie z treścią owej deklaracji zgadza. Zwłaszcza byłbym ostrożny w ocenie deklaracji, które padały w burzliwym okresie pierwszej połowy XX wieku.
Dieter - Czw Lut 07, 2013 11:46 pm
danziger napisał/a: | Nawet na olimpiadzie jako kobieta nie wystartuje. |
To juz sporo probowalo, ale zawsze podpadli.
Feterniak - Pią Lut 08, 2013 4:35 pm
danziger napisał/a: | Jak słusznie zauważyłeś, tekst o promilu był jedynie opinią, co zresztą zaznaczałem. Bardzo możliwe, że się mylę - chętnie poznałbym wyniki badań na ten temat (o ile istnieją).
Natomiast kilkunastu procent to ta liczba nie sięga z całą pewnością. Chyba, że liczysz każdego, kto ma jakiegokolwiek, choćby tylko jednego gdańskiego przodka, łącznie z "szóstą wodą po kisielu". |
No właśnie polecam uwadze twarde fakty, a nie jakieś własne opinie. W roku pańskim 1947 mamy co najmniej 15 tysięcy przedwojennych gdańszczan. Nawet odejmując 1/3 tej liczby, jako starców, zmarłych bezdzietnie, czy tych, którzy wyjechali do Niemiec, to dalej mamy społeczność około 10 tysięczną. Od końca lat 40-tych zaczyna się wyż demograficzny. Gdyby nasi gdańszczanie byli zamkniętą, wsobną społecznością, to ich liczba najpewniej do roku 2000 by się prawie podwoiła (co by stanowiło już kilka procent dzisiejszych mieszkańców, a nie ów promil). Jednak takową nie byli i żenili się z osobami pochodzącymi z rodzin przyjezdnych, (co powodowało, że z pary naszych „starych gdańszczan” rodziło się nie czworo dzieci, a ośmioro, bo każdy z owej pary wchodził w relacje małżeńskie z osobą z zewnątrz!), więc śmiało można dziś (trzy, albo cztery pokolenia później) szacować, że co najmniej jakieś 50 tysięcy gdańszczan ma przodka „danzingera” w linii prostej, odnotowanego w roku 1947, (dla niektórych będą to już praprpadzadkowie!). To jest bardzo ostrożny szacunek, bo jak już powiedziałem, te 15 tysięcy, to liczba minimalna.
Natomiast jak mowa o „wodach po kisielu” to dotykamy całkiem innego problemu. Ilu dorosłych gdańszczan jest dziś świadoma i zainteresowania swoimi korzeniami i pochodzeniem dziadków? Świadomość własnych korzeni jest jednak całkiem czymś innym niż kwestia rzeczywistego pochodzenia dzisiejszych mieszkańców Gdańska. Śmiem twierdzić, że odsetek osób zainteresowanych tymi sprawami jest dość stały w całym kraju. Tylko, że gdy w takim Krakowie, na te 20% (co jest optymistycznym założeniem) świadomych swoich korzeni, pewnie ponad połowa pochodzi z rodzin związanych z Krakowem od co najmniej wieku, to w Gdańsku z tych samych 20% będzie ledwo kilkanaście procent. Stąd owo wrażenie bezwzględnej dominacji osób o korzeniach spoza Gdańska. Potęguje to jeszcze fakt, że przedwojenne polskie elity gdańskie miasta zostały w dużym stopniu zniszczone i zastąpione elitami „z Wilna”, a to przecież właśnie w tych sferach pamięć o przodkach jest najsilniej kultywowana.
A potomkowie przedwojennych mieszkańców grodu nad Motławą, nie dość, że w decydującym odsetku wywodzili się z tych sfer społecznych, gdzie pamięć rodzinna zajmowała dość odległe miejsce w hierarchii wartości, to na dodatek przyznawane się do tego pochodzenia było niezbyt dobrze widziane (i to przecież do czasów najnowszych, vide afera z dziadkiem w Wehrmachcie już w XXI wieku).
Dlatego precyzyjniej bym odróżniał osoby „pochodzące z Gdańska od pokoleń” od osób mających świadomość swoich gdańskich korzeni. Ten drugi zbiór jest na pewno znacząco mniejszy, ale jak sądzę dość proporcjonalny do ogółu mieszkańców interesujących się rodzinną przeszłością.
danziger napisał/a: | Nie zrozumiałeś. Podział jest "sztywny", owszem, bo twardych faktów (takich jak to, że ktoś się urodził tam albo tu, albo z takich a nie innych rodziców) żadne odczucia nie zmienią. Miejsce zamieszkania można wprawdzie pod wpływem odczuć zmienić, ale to nie sam fakt odczuwania związku z Gdańskiem przeniesie Cię tu nagle z Warszawy, musisz pod wpływem tych odczuć podjąć jakąś akcję w sferze realnej, dopiero wtedy stan faktyczny się zmieni.
Na poczucie tożsamości muszą się jednak składać oba czynniki - zarówno odczucia jak i fakty (konkrety). Przy czym w przypadku tożsamości lokalnej te konkrety można traktować bardzo elastycznie - podanych przez Ciebie gdańszczan z Warszawy poza odczuciami łączy z Miastem fakt, że stąd pochodzą. To jest konkret. Jednak gdyby do tego towarzystwa doszlusował ktoś np. ze Szczecina, to naraziłby się na śmieszność. Podobnie - możesz sobie czuć głęboki związek z Marsem, ale jeśli ogłosisz się Marsjaninem, ludzie tylko popukają się w czoło. |
Co do tożsamości, to akurat chyba jednak zrozumiałem, tylko, że, powtarzam, dziś takie redukowanie kwestii tożsamościowych jest nieco archaiczne. Tak było jeszcze może 30-25 lat temu. W Twój opis ładnie się wpisuje choćby wspomniany Wojciech Kętrzyński. Były realne korzenie, które obudziły decydujące dla tożsamości odczucia. Dziś jednak nie dość, że można owych odczuć doznać nie mając fizycznego kontaktu z danym miejscem (dzięki nowoczesnym mediom), to przez zmiany społeczne o wiele mniej ważne jest własne pochodzenie. W dobie powszechnej mobilności i wyrównywania się różnic „dzielnicowych” bardzo łatwo wtopić się w miejsce, czy środowisko, które sobie wybraliśmy.
Pozostając przy konkretach. Wbrew temu, co Kolega pisze, np. nikogo nie śmieszą rodowici warszawiacy, czy Małopolanie, którzy działają np. w takim warszawskim oddziale Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego na rzecz Kaszub. Co ciekawiej sami aktywni tam warszawscy Kaszubi chlubią się faktem, że ich działania, jak i kultura kaszubska przyciąga osoby z zewnątrz.
Bo do obu tych ważnych czynników dopisać trzeba także jeszcze co najmniej jeden: akceptację danej społeczności dla osób, które się z nią utożsamiają. I tacy Kaszubi, w przeciwieństwie od Ślązaków, czy rzeczonych Górali, co najmniej od lat 70-tych XX wieku, słyną z tzw. prozelityzmu. I nikogo dziś nie śmieszy ani pochodząca gdzieś z Polski starościna kartuska w ludowym stroju, czy pewien Afropolak z NCK-u śpiewający po kaszubsku.
Rzecz jasna nie wszystkie społeczności tak mają i choćby u nas na Kociewiu mamy dość otwarty na przybyszy Tczew i dość zamknięty na „fremdów” Starogard. W Tczewie śmiało Kociewiakiem może być każdy kto tak ogłosi i chce dla regionu działać, zaś w Starogardzie nie zaakceptują nikogo, kto nie wykaże się przodkami. To być może są inne kościewskości, ale obie postawy są jak najbardziej tożsamościami.
Patrząc zatem generalnie element własnej deklaracji (powiązany jednak z idącymi za nią czynami) jest najistotniejszym wyznacznikiem tożsamości.
Wywodzenie tożsamości z genów bardzo ładnie wygląda, bo daje nam złudę ujęcia tak delikatnej materii w sztywną empirię. Jednak wystarczy spojrzeć głębiej i widać jej ogromne braki. Mówimy o etniczności? Iluż to znamy ludzi, którzy mieli rodziców, albo dziadków Niemców i Francuzów, a czuli się Polakami? Same geny nic nie znaczą, jeżeli nie idzie za nimi kontakt z kulturą, wychowanie i samoświadomość. A iluż urodzonych w 1946 roku na Pomorzu miało przodków krasnormijców i czy w jakimkolwiek stopniu wpłynęło to na ich poczucie tożsamości?
danziger napisał/a: | Po pierwsze - nie mieszałbym kwestii religii do narodowości/etniczności.
Po drugie - czy Kaszubi są narodem, czy nie - można się spierać. Z pewnością suche fakty (kultura, język, historia etc.) przemawiają za tym, że są . Natomiast odczucia zdecydowanej większości Kaszubów (przynajmniej te eksplikowane) świadczą, że nie.
W związku z tym, zgodnie z moją teorią, narodem nie są, ponieważ brak tu wystąpienia obu składowych (owego corpus i animus). Tzn. corpus jest, tylko bez animusu
Natomiast idąc Twoim tokiem rozumowania, ci Kaszubi, którzy twierdzą iż są odrębnym narodem - są nim. A reszta nie. Czyli mamy wśród Kaszubów dwa narody (co najmniej).
Czy nie uważasz, że moja teoria brzmi jednak nieco bardziej logicznie? |
Powiem szczerze, że nie rozumiem tego postulatu. Przecież kwestia wierzeń jest jedną z najistotniejszych elementów tożsamości. To, że dziś coraz mniej istotną, to jasne, nie mniej akurat na Pomorzu i wśród Kaszubów jest to ciągle cały czas ważny czynnik. Z całym szacunkiem, ale nikt z nas nie ma mocy, by jakiejkolwiek społeczności narzucać jakie wartości są dla niej ważne.
To się zresztą wiąże z rzeczonymi działaczami, którzy próby takich redefinicji od dobrej dekady podejmują. W kwestii narodu kaszubskiego nie mam jakiegoś sprecyzowanego zdania, jednak faktem, nie ulegającym wątpliwości jest to, że mamy kilkanaście tysięcy osób, którzy się czują jego członkami. I jest to wystarczająca podstawa by uznać, że są tworzą oni wyraźnie inna od polskiej społeczność.
Zaś kwestia tego, czy są narodem czy nie, to nie tyle problem związany z definiowaniem tożsamości, co z definiowaniem narodu. My Polacy mamy bardzo specyficzną i ekskluzywną definicję narodu, stąd nasze problemy z Kaszubami, czy Ślązakami (ni mniej, ni więcej brakuje nam normatywnych kategorii). Ale, daleko nie szukając dla naukowców anglosaskich już przed wojną było jasne, że i Kaszubi, Górale to narody, tylko, że dla nich nie wynikały z tego wcale takie implikacje, jakie wynikają dla nas. Dla odmiany w USA termin naród de facto nie istnieje i dla Amerykanów wszelkie, dla nas narodowe społeczności to po prostu grupy etniczne.
Nie mniej, ni więcej, definicji narodu jest wiele, z czego nie mało się wzajemnie wyklucza. By jakoś to ogarnąć najłatwiej trzymać się obowiązującej prawnie terminologii, a wedle tej Kaszubi narodem być nie mogą, bo nie mają własnego państwa.
danziger napisał/a: | Na ten temat nie napisałem ani słowa. Co to w ogóle znaczy "powinien" w tym kontekście? I jeśli się ktoś do owej "powinności" nie dostosuje, to co?
Nie ma tak, że ktoś "powinien" kimś być - to jest jakaś kategoria wartościująca, która w kwestiach narodowych, etnicznych i tożsamościowych w ogóle nie powinna być stosowana. Ktoś po prostu jest kimś, albo nie - suchy fakt. I tyle. |
No i na koniec, przepraszam, ale cóż czyni Kolega, gdy próbuje ująć właśnie delikatną materię tożsamości w rygorystyczny gorset dwóch niezbędnych czynników? No właśnie to kim, kto jest, możemy oceniać tylko i wyłącznie na podstawie jego deklaracji i zachowań. I raczej niczego innego.
renekk - Pią Lut 08, 2013 7:01 pm
Feterniak napisał/a: | No właśnie to kim, kto jest, możemy oceniać tylko i wyłącznie na podstawie jego deklaracji i zachowań. I raczej niczego innego |
I o to właśnie chodzi. Nie urodziłem się w Gdańsku ani nawet na Pomorzu (choć prawie w Chinach), za to mieszkam tu niemal całe życie. Znam to miasto jak towarzysza długiej podróży; od ciekawości, przez fascynację do znudzenia i zmęczenia… i kto odmówi mi utożsamienia się z tym miejscem? Nie mam potrzeby nazywania się gdańszczaninem czy Gdańszczaninem, mam to gdzieś, ale próby kategoryzowania mieszkańców na „prawdziwych’ i „przyszywanych” budzą we mnie mieszane uczucia.
Na szczęście nie jestem emocjonalnie związany wyłącznie z Gdańskiem. Mogę wybierać w tych tzw. "lokalnych tożsamościach”…
princessita - Pią Lut 08, 2013 10:11 pm
Czyli w Mandzurii?
Hamer - Pią Lut 08, 2013 11:43 pm
Ależ ciekawa dyskusja off topikowa się wywiązała z takiego tematu.
Moim skromnym zdaniem poczucie tożsamości jest bardzo indywidualną sprawą trudną do zdefiniowania.
I może ona ulegać zmianom wraz z naszym miejscem zamieszkania, środowiskiem w którym przebywamy czy zainteresowaniami.
Iluż to jest Warszawiaków z Łomży po 3 latach mieszkania???
W Gdańsku jednak tkanka ludzka w 45 r. została niemal całkowicie przerwana i to w dużej mierze rzutuje na pewne postawy i poglądy.
Widać to na przykładzie innych miast np Krakowa czy Poznania gdzie ta tkanka ludzka jest kontynuowana i widoczna przez to w regionalizmach, czy stereotypach (np. skąpcy i dusigrosze).
W Gdańsku mówi się czystą polszczyzną, bez akcentu nawet "jo" się nie używa.
Swoje zrobiły lata komuny i szczucie ludzi na siebie i wzbudzanie nieufności i barier między Kaszubami, a ludnością napływową. Władzy łatwiej było takimi ludźmi sterować gdzie pojawiała się nieufność, a czasem nawet na siłę wywołana wrogość, co mnożyło np. donosicielstwo ale jednocześnie skutecznie (przynajmniej w założeniu) miało zapobiegać tworzeniu się małych wspólnot i jedności.
Choć niewątpliwie przez pędzący i otwarty świat sama definicja tożsamości ulega szybkim przeobrażeniom.
Feterniak - Nie Lut 10, 2013 9:41 am
Po pierwsze pytanie brzmi gdzie w Gdańsku. W dyskusjach o tożsamościach i pochodnych z tym tematach (choćby kwestii stołeczności Gdańska dla Kaszubów), zapominamy często, że dzisiejszy Gdańsk to jednak metropolia, daleko wykraczająca swoim obszarem poza miasto sprzed 150 lat. Osowa, Brzeźno, czy ówczesne miasto Oliwa, były miejscowościami, gdzie Kaszubi stanowili znaczący odsetek (sama Oliwa), czy zdecydowaną większość (Brzeźno, Osowa) mieszkańców. I tak naprawdę poza „historycznym Gdańskiem”, na kwestie demograficzne o wiele większy wpływ miały procesy rozwoju miasta, niż straty z okresu II wojny światowej. Kapitalnym przykładem i to z ostatnich dwóch dekad jest Osowa, gdzie społeczność kaszubska jest cały czas bardzo silna, ale stanowi już mniejszość wobec nowych mieszkańców. Podobne procesy, tylko wcześniej i w o wiele większej skali zachodziły w Oliwie, Brzeżnie, czy na szeroko pojętym obszarze tzw. „Moreny”. I potomkowie tych Kaszubów, których badał swego czasu profesor Ramułt, żyją tam do dziś. W środowisku kaszubskim, jakieś dwa lata temu, głośna była sprawa, gdy przy okazji wytyczania terenów pod Pomorską Kolej Metropolitarną okazało się, że wywłaszczeniu ulegną działki i domy należące „od pokoleń” do kilkunastu aktywnych społecznie rodzin kaszubskich, bodajże z dyrektorem biura Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego niejakim Richertem na czele.
Pamiętajmy zatem, że istnieje, nie tak mała grupa współczesnych gdańszczan, którzy są tutaj od pokoleń „u siebie” i tak swoją tożsamość, jak i tożsamość Gdańska, postrzegają całkiem inaczej niż jego elity kulturalne.
Po drugie, ja wiem, że to forum jest gdańskocentryczne, ale warto rozejrzeć się po innych większych miastach Polski. Choć przypadek Gdańska jest na pewno specyficzny to nie zapominajmy, że także inne wielkie miasta Polski poniosły w trakcie II wojny światowej ogromne straty. Nie wspominając już o kompletnie zniszczonej Warszawie, w której fizycznie zginęła co najmniej 2/3 przedwojennych mieszkańców, a znaczny odsetek po wojnie zamieszkał poza miastem, czy nawet Polską, to nawet jedno z najmniej zniszczonych wojną miast – Łódź - po wojnie doliczyło się ledwie 300 tysięcy mieszkańców z przedwojennych 670 tys.... Pamiętajmy także o charakterystyce strat wojennych w naszym narodzie. Zbrodnie niemieckie dotykały zwłaszcza „warstwę przywódczą”, czyli elity intelektualne i kulturalne. W 1945 roku nie żyła połowa ludzi posiadających w 1939 roku wyższe wykształcenie. Na Pomorzu (włączając w niego obszar WM Gdańska) to eksterminacja wyższych warstw była jeszcze drastyczniejsza. W wielu miejscowościach (a także w naszym Gdańsku) zginęło do 90% polskich działaczy społecznych, politycznych, ludzi wykonujących wolne zawody, czy nawet średniej kadry technicznej. Jednak, choć zabrzmi to dość okrutnie, te elity liczyły jedynie jakieś 50 tysięcy z ponad półtoramilionowej społeczności Polaków mieszkających na tym terenie.
Do czego zmierzam? Otóż powojenne elity kształtujące „tożsamość miasta” w wielu miejscowościach były w dużym stopniu elitami z awansu, albo napływowymi. Na dodatek w pierwszych dwóch dekadach po 1945 roku ich, szeroko rozumiany poziom, był średnio o niebo niższy od tego sprzed wojny. Pamiętamy przecież o oficerach, których awansowała „chęć szczera”, albo prawnikach i lekarzach po „partyjnych kursach doskonalących”. Gdy przedwojenni właściciele małych sklepów, majstrowie większych zakładów, czy uczniowie szkół średnich, byli często kreatorami lokalnej kultury, to po wojnie częstokroć ludzie zajmujący podobną pozycje społeczną nie byli nawet odbiorcami takowej, a co dopiero mówić o jej tworzeniu.
Stąd tak ogromną rolę odgrywała, często liczebnie skromna, grupa rzeczywistej, „przedwojennej”, inteligencji, która działała w danej miejscowości. Kraków, Łódź, Warszawa miały całkiem spore i aktywne społeczności swoich działaczy, którzy podtrzymali przedwojenne tradycje i zaczepili je wśród następnych pokoleń – choć większość z ich uczniów nie miała żadnego związku z tymi miastami.
W Gdańsku po wojnie nie było praktycznie nikogo z przedwojennych liderów Polonii.
Na dodatek sytuacja polityczna była taka, że aktywność niedobitków przedwojennych gdańskich i pomorskich elit była do 1956 roku bezwzględnie tłumiona. Mamy bardzo piękny casus Franciszka Sędzickiego, poety, dziennikarza i redaktora, który przed 1939 rokiem był jednym z tzw. liderów opinii w skali całego regionu Po 1945 roku podejmuje de facto fizyczną pracę bibliotekarza w Gdańsku, pisząc głownie do szuflad. Mimo, że był przez władze formalnie hołubiony i nagradzany, to przez ostatnie dwanaście lat życia (zmarł w 1957 roku), jego wpływ na świadomość gdańszczan był po prostu zerowy.
Na dodatek w Gdańsku lokalna władza komunistyczna w 1945 roku uznała, że objęła w posiadanie „niemieckie miasto” i w związku z tym podejmowano działania koncentrujące się na budowanie etosu „osadniczego”, częstokroć wbrew poleceniom władz w Warszawie, którym zależało na podkreślaniu przedwojennej polskości miasta. Polecam lekturę wspomnianej książki Sylwii Bykowskiej, która opisuje, z jaką niechęcią i wręcz z naruszeniem prawa traktowały nasze lokalne władze Polaków, przedwojennych obywateli WM Gdańska i III Rzeszy, utrudniając im jak się tylko dało dokonania weryfikacji narodowości.
Dlatego paradoksalnie, gdybyśmy prześledzili korzenie dzisiejszych „liderów opinii” w takiej Łodzi i w Gdańsku, okazało by się, że ich rodzinne związki z tymi miejscowościami są bardzo podobne – najczęściej są oni łodzianami, czy gdańszczanami dopiero od drugiego-trzeciego pokolenia, co najwyżej mają jednego z dziadków, który jakoś związany był dłużej. A jednak w Łodzi mają silne poczucie kontynuacji, a w Gdańsku mamy dziś etap „odkrywania zapomnianych dziejów”.
Tak się złożyło, że trochę znam środowisko „autochtonów”, które choć niezbyt liczne i podejrzliwie traktowane przez władze, jednak po 1956 roku podejmowało szereg działań próbujących budować etos Polonii Gdańskiej. Niestety chyba najlepiej wychodziło im wieszanie tablic przypominających dawnych liderów i ważne dla „polskiego Gdańska” wydarzenia. Mimo dość mocnego związku z ruchem kaszubskim, w który gros „starych gdańszczan” mocno się wpisywał, było to środowisko w skali miasta marginalne. A, jak pisałem, aktywny był jedynie odsetek, tych, którzy przedwojennych przodków mieli, bo cała reszta miała całkiem inne, życiowe problemy niż historyczne dywagacje.
Dlatego warto niezwykle ostrożnie podchodzić do problematyki tożsamości dzisiejszych gdańszczan. Mimo demokracji, to cały czas przeogromny wpływ na odczucia mieszkańców mają władze. My dziś debatujemy, czy Gdańsk jest stolicą Kaszub, a rośnie już nowe pokolenie, które nie tylko od małego widzi takie tabliczki na rogatkach, ale widzi kaszubskie opisy na gdańskich biletach i w przedszkolach, czy szkołach ma zajęcia poświęcone kaszubskiej kulturze. Za ćwierć wieku uważać będą, że ta kwestia jest bezdyskusyjna, choćbyśmy nie wiem jak protestowali. Bo w skali tak dużego miasta o wiele większy wpływ na odczucia słabo zainteresowanych tematem mas, mają nie rodzinne historie, ale tzw. otoczenie, zwłaszcza szkoły i media.
danziger - Wto Lut 12, 2013 12:29 am
Feterniak napisał/a: | Jednak takową nie byli i żenili się z osobami pochodzącymi z rodzin przyjezdnych, (co powodowało, że z pary naszych „starych gdańszczan” rodziło się nie czworo dzieci, a ośmioro, bo każdy z owej pary wchodził w relacje małżeńskie z osobą z zewnątrz!), więc śmiało można dziś (trzy, albo cztery pokolenia później) szacować, że co najmniej jakieś 50 tysięcy gdańszczan ma przodka „danzingera” w linii prostej |
Tylko nie "danzingera" na litość
Ale - po pierwsze - skąd założenie, że każdy z przedwojennych gdańszczan miał 4 potomków? A po drugie - jak sam piszesz ci ludzie się mieszali z przybyszami. Więc ich obecni potomkowie mają zwykle co najwyżej jednego, bądź kilku "prawdziwie gdańskich" przodków - a nie wszystkich, czy większość.
Cytat: | Dziś jednak nie dość, że można owych odczuć doznać nie mając fizycznego kontaktu z danym miejscem (dzięki nowoczesnym mediom), |
Czyli przywoływany przeze mnie Chińczyk, który przeczytał o Gdańsku w internecie, Twoim zdaniem będzie Gdańszczaninem? Ok, rozumiem, że masz taki pogląd, tyle tylko, że to jest sprowadzanie pojęcia tożsamości do nic nie znaczącego frazesu. To ja już wolę być "archaiczny" i nadal uważać, iż twierdzenie, że tylko odczucie danej jednostki decyduje o jej tożsamości to absurd.
Cytat: | to przez zmiany społeczne o wiele mniej ważne jest własne pochodzenie. W dobie powszechnej mobilności i wyrównywania się różnic „dzielnicowych” bardzo łatwo wtopić się w miejsce, czy środowisko, które sobie wybraliśmy. |
To, że łatwiej się wtopić, że różnice się zacierają - zgoda. Ale to nie znaczy, że nie ma żadnych różnic. Nawet weźmy taki Gdańsk i Gdynię. Pozornie różnic między mieszkańcami tych miast nie ma żadnych, ale poczucie odrębności od "tych drugich" jest silne i z moich obserwacji wynika, że z każdym pokoleniem, a właściwie każdym rocznikiem staje się coraz silniejsze.
Podstawowa różnica między mieszkańcami jednego miejsca i drugiego polega właśnie na tym, że jedni są stąd, a inni stamtąd. Tylko tyle i aż tyle.
A że wtopić się łatwo? Oczywiście. Swoje miejsce na ziemi i - co się z tym może wiązać - swoją tożsamość lokalną, można zmieniać wielokrotnie i stosunkowo łatwo - w przeciwieństwie do wynikającej z pochodzenia tożsamości etnicznej.
Cytat: | Pozostając przy konkretach. Wbrew temu, co Kolega pisze, np. nikogo nie śmieszą rodowici warszawiacy, czy Małopolanie, którzy działają np. w takim warszawskim oddziale Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego na rzecz Kaszub. Co ciekawiej sami aktywni tam warszawscy Kaszubi chlubią się faktem, że ich działania, jak i kultura kaszubska przyciąga osoby z zewnątrz. |
Nie mówię o działaniu na rzecz Kaszub, czy interesowaniu się kulturą kaszubską, tylko o określaniu się Kaszubą. A coś takiego, w przypadku rdzennego mieszkańca Mazowsza, który na Kaszubach był może ze 3 razy podczas wakacji jest po prostu śmieszne.
Cytat: | Bo do obu tych ważnych czynników dopisać trzeba także jeszcze co najmniej jeden: akceptację danej społeczności dla osób, które się z nią utożsamiają. |
To jak to jest w końcu wg Ciebie? Decyduje tylko odczucie jednostki, czy jednak jakieś zewnętrzne czynniki też?
Ale fakt, to trafna uwaga - można więc wyróżnić 3 czynniki, które składają się na pojęcie tożsamości etnicznej (bo myślę, że w wypadku tożsamości lokalnej to chyba jednak to "uznanie" konieczne nie będzie), a nie dwa jak pisałem wcześniej. Natomiast mogę się zgodzić, że element własnej deklaracji jest - jak piszesz - najistotniejszym wyznacznikiem tożsamości.
Cytat: | Same geny nic nie znaczą, jeżeli nie idzie za nimi kontakt z kulturą, wychowanie i samoświadomość. |
Tu zgoda. "Geny" są troszkę umownym określeniem. Chodzi po prostu o pochodzenie, a więc nie tylko "geny", czy "krew" sensu stricte, ale powiązane z wymienionymi przez Ciebie czynnikami.
Cytat: | Powiem szczerze, że nie rozumiem tego postulatu. Przecież kwestia wierzeń jest jedną z najistotniejszych elementów tożsamości. |
Tożsamości religijnej - tak. Ale narodowej, czy etnicznej już nie. Religia może być bardziej związana z danym narodem (np. Polacy-katolicy, Anglicy-anglikanie), ale wcale nie musi (vide Niemcy). Nie jest tak, że zmieniając wyznanie stawiasz się równocześnie poza nawiasem wspólnoty etnicznej. Nawet wśród Żydów (a więc narodu chyba najsilniej związanego z jedną religią, a nawet z nią utożsamianego) można spotkać wielu ateistów, czy innowierców.
Cytat: | Ale, daleko nie szukając dla naukowców anglosaskich już przed wojną było jasne, że i Kaszubi, Górale to narody, tylko, że dla nich nie wynikały z tego wcale takie implikacje, jakie wynikają dla nas. |
Możesz ten wątek rozwinąć trochę bardziej?
Cytat: | Dla odmiany w USA termin naród de facto nie istnieje i dla Amerykanów wszelkie, dla nas narodowe społeczności to po prostu grupy etniczne. |
Kwestia różnic językowych. Pojęcie narodu w USA jak najbardziej istnieje, tyle że oznacza oznacza wspólnotę mieszkańców państwa, złączoną jednym obywatelstwem. Natomiast to, co myśmy zwykli nazywać narodem to istotnie "grupa etniczna".
Cytat: | By jakoś to ogarnąć najłatwiej trzymać się obowiązującej prawnie terminologii, a wedle tej Kaszubi narodem być nie mogą, bo nie mają własnego państwa. |
Ta definicja jest przecież sztuczna, została ukuta wyłącznie na polskie potrzeby wewnętrzne. Zresztą gdyby ją zastosować do Polaków, to wyszłoby, że sami narodem niedawno jeszcze nie byliśmy.
Cytat: | No i na koniec, przepraszam, ale cóż czyni Kolega, gdy próbuje ująć właśnie delikatną materię tożsamości w rygorystyczny gorset dwóch niezbędnych czynników? |
Ano próbuję zdefiniować pojęcia tożsamość lokalna/etniczna. Co nie ma nic wspólnego z jakimkolwiek wartościowaniem.
Primo - nigdzie nie twierdziłem, że ktoś kimś powinien być, albo nie.
Secundo - nie wartościowałem narodowości, czy grup etnicznych wywyższając jedne nad inne.
Cytat: | No właśnie to kim, kto jest, możemy oceniać tylko i wyłącznie na podstawie jego deklaracji i zachowań. I raczej niczego innego. |
No to się zdecyduj. Bo raz piszesz tak jak powyżej, a parę zdań wcześniej do mojej definicji dodajesz jeszcze trzeci czynnik
renekk napisał/a: | Nie urodziłem się w Gdańsku ani nawet na Pomorzu (choć prawie w Chinach), za to mieszkam tu niemal całe życie. Znam to miasto jak towarzysza długiej podróży; od ciekawości, przez fascynację do znudzenia i zmęczenia… i kto odmówi mi utożsamienia się z tym miejscem? |
Pewnie nikt. Bo oprócz Twojego subiektywnego odczucia wiążą Cię z Miastem także więzi faktyczne (mieszkasz tu niemal całe życie).
Feterniak - Sro Lut 13, 2013 10:35 am
danziger napisał/a: | Ale - po pierwsze - skąd założenie, że każdy z przedwojennych gdańszczan miał 4 potomków? A po drugie - jak sam piszesz ci ludzie się mieszali z przybyszami. Więc ich obecni potomkowie mają zwykle co najwyżej jednego, bądź kilku "prawdziwie gdańskich" przodków - a nie wszystkich, czy większość. |
Pardon, pozwoliłem sobie na mocne zaokrąglenie, według badan demograficznych w latach 1947-1960 statystyczna Polka rodziła dokładnie 3,5 dziecka, zaś w latach 1960-1990, 2,5. Biorąc pod uwagę, że wyż demograficzny obejmował nie tylko pokolenie rodzące po wojnie, ale także ich dzieci, zaś średnia wieku ciągle rosła (i Ci co przeżyli wojnę nie wymarli przecież po 25 latach), to ze zbioru około 5 tysięcy kobiet w wieku rozrodczym w roku 1947 śmiało doliczymy się grubo ponad 30 tysięcy żyjących potomków (sumarycznie tych kolejnych pokoleń) trzy pokolenia później. I to tylko w tej sytuacji gdyby starzy gdańszczanie żenili się wsobnie tylko ze sobą. A jak pisałem normą raczej były zaślubiny „na zewnątrz”.
To są wyliczenia bardzo ogólnikowe i pobieżne, nie mniej z tego szacunku jasno wynika i to jest najistotniejsze, że z 15 tysięcy ludzi w roku 1947 mamy dziś żyjących kilkadziesiąt tysięcy ich potomków, którzy w żadnym stopniu nie są promilem dzisiejszych mieszkańców. A jak pisałem, te 15 tysięcy to jest raczej liczba minimalna niż maksymalna, mieszkańców przed wojną związanych z Gdańskiem. Na dodatek śmiało możemy doliczyć do tej cyfry ówczesnych mieszkańców Osowej, Firogi, Bysewa i innych miejscowości, które dziś są częścią miasta, a których wymiany ludności bezpośrednio po 1945 roku zasadniczo nie było.
Tylko, co powtarzam, te liczby podaję nie po to by wykazać ilu to ludzi ma dziś przedwojenne korzenie, ale jak mały wpływ owe korzenie mają na świadomość i tożsamość znaczącej części współczesnych gdańszczan. Co jest mocnym wsparciem argumentu, że trudno jedynie na owych korzeniach budować kryteria tożsamości.
danziger napisał/a: | To jak to jest w końcu wg Ciebie? Decyduje tylko odczucie jednostki, czy jednak jakieś zewnętrzne czynniki też? |
danziger napisał/a: | No to się zdecyduj. Bo raz piszesz tak jak powyżej, a parę zdań wcześniej do mojej definicji dodajesz jeszcze trzeci czynnik |
I tu dochodzimy do clou. Mówimy tutaj bowiem o dwóch różnych, acz powiązanych ze sobą rzeczach: subiektywnym poczuciu tożsamości każdej osoby i jej przynależności, do konkretnej wspólnoty, którą można jakoś opisać przy pomocy zewnętrznych kryteriów. Kolega ową tożsamość rozciąga jak najszerzej się da i kwestię odczuć siedzącą każdemu w głowie odnosi do zewnętrznej przynależności danej jednostki do zbiorowości np. etnicznej. Ja bym to właśnie jednak oddzielił. Można czuć się Polakiem, choć inni Polacy nas za takiego nie postrzegają. Generalnie zatem się zgodzę z Kolegą, że owe odczucia nie muszą się przekładać na rzeczywistą przynależność do danej społeczności, tylko, że to nie znaczy, że możemy całkowicie zignorować jej własne deklaracje.
I tu mamy kolejny przykład z obowiązującego prawodawstwa. W czasie spisów powszechnych GUS pozwala każdemu z badanych zadeklarowanie dowolnej, wybranej przez niego tożsamości, wyrażając tym samym prawo jednostki do samoświadomości. Jednak Rzeczpospolita w różnych działaniach skierowanych w stronę mniejszości w naszym kraju nie bierze pod uwagę tych deklaracji, a jedynie informacje na temat języka, jakiego dane społeczności używają w domu. Dość arbitralnie uznając, że właśnie sfera językowa, jest najbardziej „namacalnym” kryterium funkcjonowania danej społeczności mniejszościowej. Rzecz jasna budzi to także dyskusje, jak choćby słynna sprawa Kaszubskiej Jednoty sprzed roku.
danziger napisał/a: | Czyli przywoływany przeze mnie Chińczyk, który przeczytał o Gdańsku w internecie, Twoim zdaniem będzie Gdańszczaninem? Ok, rozumiem, że masz taki pogląd, tyle tylko, że to jest sprowadzanie pojęcia tożsamości do nic nie znaczącego frazesu. To ja już wolę być "archaiczny" i nadal uważać, iż twierdzenie, że tylko odczucie danej jednostki decyduje o jej tożsamości to absurd. |
Jak najbardziej może taki Chińczyk czuć się gdańszczaninem i nikt z nas tego nie będzie w stanie, z głowy mu wybić. Jednak tutaj, jak rozumiem, bardziej Kolegę interesuję, czy inni go za gdańszczanina będą postrzegać? I to jest właśnie kwestia owej przynależności do wspólnoty. Całkiem potencjalnie, zapałać może miłością taką, że gdy zostanie profesorem otworzy na uniwersytecie w Pekinie gedanistykę, albo przetłumaczy na chiński wszystkie dzieła traktujące o Gdańsku, albo napisze serię powieści sensacyjnych w Gdańsku dziejących się itp. itd. Co zaskutkować może np. dla niego honorowym obywatelstwem i akceptacją jego akcesu do zbioru gdańszczan, przez innych uczestników tej wspólnoty.
danziger napisał/a: | To, że łatwiej się wtopić, że różnice się zacierają - zgoda. Ale to nie znaczy, że nie ma żadnych różnic. Nawet weźmy taki Gdańsk i Gdynię. Pozornie różnic między mieszkańcami tych miast nie ma żadnych, ale poczucie odrębności od "tych drugich" jest silne i z moich obserwacji wynika, że z każdym pokoleniem, a właściwie każdym rocznikiem staje się coraz silniejsze.
|
Tutaj za bardzo nie wiem, o czym Kolega pisze. Chyba nie chce udowodnić, że osoba urodzona w Gdańsku, nie może zostać gdynianinem? I na odwrót? Zważywszy na potężną grupę ludzi rodem z Gdańska, których znam i którzy zamieszkali, już w dorosłym życiu w Gdyni i dwie dekady później są już „gdynianami pełną gębą”, to wynika z tego tylko to, że mamy różnych znajomych i nic więcej.
Kolega całkiem niepotrzebnie komplikuje sobie sprawę dzieląc jedno, dość spójne dla każdego człowieka poczucie samoświadomości na jakieś, niby całkiem oddzielne tożsamości: lokalną, regionalną, etniczną, religijną itp. itd. A to są, jak ładnie opisują sprawę naukowcy, jedynie kolejne warstwy tej samej cebuli.
Tak się składa, że pracuję od jakiegoś czasu z dziećmi w wieku ok 10-12 lat. I miałem kontakt z niemałą wcale grupa (będzie pewnie już kilkudziesięciu w sumie) dzieciaków, które po 3, 4, czy nawet 6 latach wróciły z emigracji do kraju. I naprawdę życzę powodzenia przy wyciągnięciu z nich jakiegoś statystycznego poczucia tożsamości. W tej samej rodzinie jeden brat po 3 latach pobytu w Anglii uważa się za Anglika, a drugi za Polaka. Skąd różnica? A otóż jeden chodził do polskiego przedszkola, a drugi trafił do angielskiej szkoły. I już wystarczyło. Najpewniej po roku, dwóch pobytu w Polsce obaj znów staną się zadeklarowanymi Polakami.
Owa łatwość zmiany, także tożsamości etnicznej dzieje się na naszych oczach i tutaj Kolega nie musi mi wierzyć na słowo, wystarczy odczekać jeszcze dekadę, gdy dorosną potomkowie emigracji zarobkowej po 2004 roku, mieszkający cały czas na Wyspach Identycznie jak to było z potomkami emigracji powojennej, zdecydowana większość z nich czuć się będzie Anglikami, czy nawet Walijczykami. I nawet jak będą odczuwać jakieś związki z polskością to tylko nieliczni przekażą je dalej własnym dzieciom.
danziger napisał/a: | Nie mówię o działaniu na rzecz Kaszub, czy interesowaniu się kulturą kaszubską, tylko o określaniu się Kaszubą. A coś takiego, w przypadku rdzennego mieszkańca Mazowsza, który na Kaszubach był może ze 3 razy podczas wakacji jest po prostu śmieszne. |
W latach siedemdziesiątych XX wieku uknuto taki termin „Kaszuba wileński”, którym określano osoby, które nie tylko działały na rzecz Kaszub, ale które same zaczęły się deklarować jako Kaszubi, mimo pochodzenia z Kresów. Mamy piękny przykład starościny kartuskiej Janiny Kwiecień, która po, bodajże 20 latach zamieszkiwania na Kaszubach nie tylko ogłosiła się Kaszubką, ale od trzech kadencji pełni role rzeczywistego lidera działań regionalnych w swoim rejonie. I nikt jej jakoś jeszcze nie zarzucił, że jest farbowanym lisem jedynie dla głosów wyborców....
danziger napisał/a: | Tożsamości religijnej - tak. Ale narodowej, czy etnicznej już nie. |
Co do religii, to za przeproszeniem ale nie musze udowadniać, że nie jestem wielbłądem. Jak Kolega mi nie wierzy, to zapraszam do lektury opracowań Brunona Synaka czy Moniki Mazurek, gdzie z ankietą i socjologicznym aparatem, wykazali w ostatniej dekadzie, jak ważnym czynnikiem dla tożsamości etnicznej Kaszubów była (i choć maleje, to ciągle jest) religia. Praca habilitacyjna Moniki Mazurek na temat tożsamości Kaszubów ukazała się bodajże w 2011 roku.
danziger napisał/a: | Możesz ten wątek rozwinąć trochę bardziej? |
Dyskusję na ten temat słyszałem parę lat temu przy okazji omawiania publikacji „The Cassubian civilization”, wydanej w Londynie w 1935 roku (autorstwa Fridricha Lorentza, Adama Fischera i Tadeusz Lehr-Spławińskiego). Była o tym mowa, bo pracy tej wstęp dał słynny Bronisław Malinowski, który tłumaczył w nim Anglikom, o co tak naprawdę polsko-niemieckim autorom tego dzieła chodzi, bo ich dywagacje na temat tego, czy Kaszubi są narodem (czego zwolennikiem był Lortentz) czy nie (jak sprawę widzieli dwaj pozostali), były dla brytyjskiego odbiorcy w dużej mierze niezrozumiałe.
Ze sprawa jest aktualna, to pozwolę sobie polecić lekturę choćby opracowań Normana Davisa, w kilku (bodajże z „Europą” na czele) z zamieszcza takie fajne mapki z narodowościami Europy, gdzie nie tylko Kaszubi, czy Ślązacy, ale nawet Górale są odnotowani jako osobne narody. Swego czasu o tym mówił w jakimś wywiadzie, uzasadniając, że takie jest podejście brytyjskiej nauki, dla której naród, to de facto każda w naszym odczuciu grupa etnograficzna (nie etniczna nawet) posiadająca swoją specyficzną kulturę, mowę i zwyczaje. Wedle tego opisu jakby Brytyjczycy wiedzieli o Kociewiakach, też by uznali ich za naród. Z tego co pamiętam, tłumaczył to imperialnym dziedzictwem Wielkiej Brytanii, gdzie z rożnych względów z chęcią akceptowano odrębności wszelkich, nawet najbardziej rachitycznych grup, nie przypisując temu żadnych implikacji politycznych.
danziger napisał/a: | Kwestia różnic językowych. Pojęcie narodu w USA jak najbardziej istnieje, tyle że oznacza oznacza wspólnotę mieszkańców państwa, złączoną jednym obywatelstwem. Natomiast to, co myśmy zwykli nazywać narodem to istotnie "grupa etniczna". |
Zaraz, zaraz, ależ to ten sam język, którego używają Brytyjczycy, którzy ciut inaczej definiują te pojęcia? I nie jest to język dzisiejszej socjologii, w której trwają ogniste debaty na temat statusu różnorakich mniejszości? Na pewno nie jest to jedynie kwestia tłumaczenia z angielskiego na polski. Sedno tkwi właśnie w tym, że Amerykanie termin naród widzą całkiem inaczej niż Europejczycy, nawet Francuzi, którym koncepcja amerykańska jest, na pierwszy rzut oka, dość bliska.
Cytat: | Ta definicja jest przecież sztuczna, została ukuta wyłącznie na polskie potrzeby wewnętrzne. Zresztą gdyby ją zastosować do Polaków, to wyszłoby, że sami narodem niedawno jeszcze nie byliśmy.
|
Swego czasu karnie uczęszczałem przez 4 bite semestry na zajęcia poświęcone właśnie tej tematyce i konkluzja prowadzącego profesora była taka, że polska definicja pojęcia „naród” jest tak skonstruowana, że na całym świecie jest tylko jedna, jedyna społeczność, która jej odpowiada – rzecz jasna Polacy. Każdemu innemu narodowi europejskiemu znaleźć możemy bowiem łatkę, która nie odpowiada naszemu rozumieniu narodu.
Ergo tematyka ta jest na tyle skomplikowana, że trudno „z marszu” definiować komu status narodu przysługuje, a komu nie. Skoro debatujemy jednak o Kaszubach, to sensowne według mnie jest trzymanie się polskich realiów, a nie „uciekanie do Ameryki”. Zgadzam się z poglądem, że kwestie uznania narodów to w dużej mierze sprawa polityczna i nie sposób tego oprzeć jedynie na naukowych argumentach. Definicja ustawowa, jest jak najbardziej sztuczna i umowna, ale jednocześnie na tyle precyzyjna i logiczna, że sami zainteresowani chętnie się na niej opierają (ponownie polecam postulaty Kaszubskiej Jednoty sprzed roku)..
W najnowszych „Actach Cassubiana” (nr XIV) dość obszernie, na marginesie dwóch nowych publikacji poświęconych tym sprawom, pisze o tym właśnie problemie Roman Szul.
Ps. Zaś co do danzingera, przez "n", to proszę o zrozumienie, ale tak właśnie starzy Kociewiacy z mojej okolicy mieszkańców Gdańska określali. Podobnie jak w Pelplinie mieszkają "pepliniacy, a w Tczewie "dirszauery". Z poprawnością tak języka polskiego, jak i niemieckiego za wiele wspólnego to nie ma... Świadomy swych gwarowych ograniczeń na wszelki wypadek umieściłem ten termin w cudzysłowie.
Feterniak - Czw Lut 21, 2013 4:07 pm
I jako przyczynek do przemyśleń wywiad z autorką wspominanej przeze mnie książki dr Sylwią Bykowską w Radiu Gdańsk.
http://www.radiogdansk.pl...wermachtu.html#
|
|